Fałszywa
alternatywa
Spór
z Tomaszem Żukowskim
Tomasz
Żukowski zastanawia się nad źródłami niechęci do obcych w naszym życiu
społecznym i od razu na wstępie przyjmuje, że "przyczyny zła leżą w obowiązującym
w Polsce etnicznym modelu tożsamości". Skoro tak, to - powiada - "rozwiązaniem
mógłby być model, gdzie więź narodowa ustępuje miejsca więzi innego rodzaju",
mianowicie więzi czy wspólnocie równoprawnych obywateli państwa, bez względu
na ich tożsamość etniczną. W takim modelu, który Żukowski nazywa "ładem
republikańskim" tolerancja i szacunek dla "innych" polegałyby już nie na
dobrej woli lub życzliwości, na którą nie zawsze można liczyć, lecz na
uznaniu równych i niezbywalnych praw współobywateli. W tym więc duchu powinna
wychowywać szkoła ucząc historii "wielu grup tak czy inaczej określających
własną tożsamość, z których żadna nie staje się osią fabuły".
Podzielam
troskę Żukowskiego, rozumiem jego intencję, niemniej sądzę, że alternatywa,
jaką sformułował, jest fałszywa, a jego projekt zawiera parę nieporozumień.
Dlatego warto poddać go dyskusji.
Przede wszystkim nie jest jasne, co Żukowski ma na myśli pisząc o "obowiązującym w Polsce modelu". Najwyraźniej nie chodzi mu o stan prawny, raczej o pewien stan zbiorowej świadomości lub o nawyki wpajane przez wychowanie, może też przez literaturę. Ale jeśli tak, to nasz autor walcząc ze stereotypami sam stereotyp tworzy. Wszystkie bowiem badania empiryczne wskazują, że odnoszenie się Polaków do mniejszości oraz do narodów sąsiedzkich jest rozmaite i nie daje się ująć w jeden "obowiązujący" szablon. Jeśli w wychowaniu szkolnym, w pomocach naukowych i w mediach daje się dostrzec pewien nawykowy i najczęściej bezrefleksyjny etnocentryzm, czemu nie przeczę, to warto zwracać na niego krytyczną uwagę i starać się go korygować pamiętając wszelako, że modelowanie narodowej psyche jest operacją wymagającą delikatności. Wszelki radykalizm i usilne podciąganie rzeczywistości do ideału może wydać skutki przeciwne zamierzeniom.
Postulat zastąpienia wzoru wspólnoty narodowej przez wzór wspólnoty obywatelskiej wydaje mi się chybiony. Te dwa wzory przeciwstawiają się sobie tylko w postaciach skrajnych: gdy mamy z jednej strony ekskluzywny nacjonalizm, a z drugiej unifikacyjne dążenie arbitralnego państwa. W postaci rozsądnej nie ma między nimi sprzeczności: mogę być przecież oddanym i szanującym prawo obywatelem wielonarodowej Rzeczypospolitej i jednocześnie odczuwać szczególną solidarność z własnym narodem. W pewnych sytuacjach te dwie lojalności - tak jak każde inne - mogą wchodzić w konflikt, od tego więc są demokratyczne procedury uzgadniania i kompromisu.
Nie wiem przy tym, dlaczego Żukowski uparcie sprowadza więź narodową do etnicznej, a nawet do więzów krwi, skoro chodzi mu, zdawałoby się, o coś więcej niżo odrzucenie nacjonalistycznej koncepcji narodu. Tak nie należy ułatwiać sobie zadania. Naród jest wyobrażoną wspólnotą psychologiczną i historyczną, której podłożem wcale nie musi być przekonanie o wspólnym "pochodzeniu etnicznym" - aż przykro powtarzać takie elementarne rzeczy. Żukowskiemu taka redukcja była jednak zapewne potrzebna, aby uzasadnić pogląd, że kultywowanie więzi narodowej jest z zasady szkodliwe dla kultury politycznej, natomiast kultywowanie patriotyzmu "republikańskiego" ją utwierdza. Otóż wystarczy przypomnieć sobie parę stronic z historii, żeby pojąć, że nie jest to bynajmniej takie proste.
W pierwszej Rzeczypospolitej dominował oczywiście wzór szlacheckiego obywatelstwa przekraczającego podziały językowe, dzielnicowe czy religijne (ale nie stanowe), choć pod tą kopułą dojrzewały z wolna ciaśniejsze wyobrażenia swojskości oparte głównie na podłożu językowym. Odkąd Rzeczypospolitej zabrakło, te dwa pojęciowe wyznaczniki i zakresy "narodu" ścierały się ze sobą w umysłach ludzkich i w polityce czyniąc niejedną konfuzję. Z czasem jednak ów patriotyzm republikański, za dogmat uznając żądanie restytucji granic z 1772 roku, był coraz podejrzliwiej traktowany przez inteligencję narodów pogranicznych, dążącą do wpojenia im świadomości odrębnej i niezawisłej. Właśnie ograniczenie polskich roszczeń terytorialnych i wspieranej ekspansji kulturalnej do strefetnograficznie polskich było drogą do uznania praw cudzych, podczas gdy federalizm Piłsudskiego, oparty na historycznej idei państwa wielonarodowego, budził popłoch Litwinów i innych narodowości dążących do wyjścia spod protekcjonalnej polskiej kurateli.
Koncepcja Żukowskiego nie bierze pod uwagę takich historycznych okoliczności. Jej ahistoryczność ujawniłaby się tym silniej, gdyby autorzy programów i podręczników szkolnych wzięli sobie do serca jego wskazania i zaczęli adiustować historię przeszłych wieków zgodnie z dzisiejszym pojmowaniem zasad wspólnoty obywatelskiej. Tego wymagać od nich nie należy. Należy natomiast, jak sądzę, oczekiwać, iż pedagodzy i autorzy historii popularnej będą bardziej niż dotychczas wrażliwi na to, że więź narodowa nie jest naturalna ani bezproblemowa, lecz jest wytworem kultury, i jak wszystkie jej wytwory jest obarczona wieloznacznościąi nieostrymi konturami swego przedmiotu. Uczniowie powinni wiedzieć, że na ziemiach polskich (to znaczy wchodzących w skład państwa polskiego lub zasiedlonych przez polską większość) rozwijała się nie tylko polska kultura, powinni otrzymaćpodstawowe wiadomości o tych innych idiomach kulturowych, ale dziwaczny jest pomysł, że wobec takiego pluralizmu żadna kultura nie ma stać się "osią fabuły". Co więcej, idę o zakład, że jego realizacja nieuchronnie wzbudziłaby podejrzenie, że polska szkoła pod pozorem pluralizmu chce zawłaszczyć kulturę żydowską, niemiecką, litewską czy ukraińską.
Pytanie Żukowskiego "życzliwość czy prawa?" konstruuje fałszywą alternatywę. Jedno bez drugiego jest rozwiązaniem pozornym. Kazania o tolerancji i sympatii bez równouprawnienia mniejszości mogą w najlepszym razie prowadzić do upokarzającego paternalizmu. Ale równe prawa bez wpojenia szacunku dla ludzi innej rasy, języka, wiary czy obyczaju mogą prowadzić do wzajemnej izolacji, nie wolnej od lęku, niechęci i pogardy. Przysposobienie do życia w wielonarodowym i wielokulturowym świecie wymaga zarówno szanowania praw, jak szanowania godności i wrażliwości drugiego człowieka. Łatwo powiedzieć, ale wiemy, że jest to w naszym kraju zadanie na lata pracy i nie ma co szukać dróg na skróty.Tolerancja w szkole republikańskiej nie wymaga plewienia przywiązań do narodowych tradycji i symboli, one nie stanowią przeszkody. Tolerancja wymagakarczowania odziedziczonych uprzedzeń, bezmyślnych stereotypów i nałogu utwierdzania własnego znaczenia i poczucia mocy przez agresję i upokarzanie "innych". Już dzieci doskonale znają i praktykują te sposoby i od nich zaczynać trzeba przemianę systemów wartości.
Jerzy Jedlicki