Książka ta jest
przede wszystkim materiałem źródłowym i tak powinna być traktowana; jej
zasadniczą, najobszerniejszą część stanowią cytaty in extenso zaczerpnięte
z pięciu pism: Naszego Dziennika, Naszej Polski, Głosu,
Najwyższego
Czasu i Tygodnika Solidarność, ukazujących się w okresie od
1 stycznia do 31 grudnia 2001 roku. Nasze rozważania ilustrujemy zamieszczanymi
w jednym z tych pism rysunkami i karykaturami autorstwa zmarłego niedawno
Juliana Żebrowskiego.
Nasza książka
nie jest więc całkiem nasza. Główny jej zrąb stworzyło kilkuset autorów
indywidualnych i kilkudziesięciu zbiorowych (np. Komitet Obrony Dobrego
Imienia Polski, 44 nieczytelne podpisy, Łódź, czytelnicy). Wykonana praca
polegała na starannej lekturze i wynotowywaniu wszystkich wypowiedzi spełniających
przyjęte kryteria (omówimy je w dalszych rozdziałach). Każde przeczytane
zdanie wymagało osobnej, przemyślanej decyzji kwalifikującej je, bądż ź
nie do corpus delicti nienawistnej mowy.
Przyjęta procedura
ma szereg wad, z których zdajemy sobie sprawę. Przede wszystkim znacznie
powiększa rozmiary opracowania. Biorąc do ręki ten tom Czytelnik może odczuć
jego przykry ciężar, a co za tym idzie, pewne zniechęcenie. Drugą niedogodnościa
są nieuchronne repetycje: kilkanaście schematów powtarza się do znudzenia
w różnych zestawieniach i konfiguracjach. Można uznać, że wystarczy je
omówić, ilustrując każdy kilkoma czy kilkunastoma cytatami (tak zresztą
postępują często historycy i socjologowie wykorzystujący zgromadzony przez
siebie lub innych materiał empiryczny). Jednak z pewnego punktu widzenia
wspomniane wady okazują się zaletami. Zainteresowanym historykom, socjologom,
socjolingwistom i innym naukowcom dajemy do ręki obszerny materiał źródłowy;
zwykli czytelnicy, tzn. tacy, którzy nie czytają zawodowo, tylko z wewnętrznej
potrzeby, raczej nie zdobyliby się na wielomiesięczną żmudną lekturę materiałów,
z których korzystaliśmy, a przecież i do nich adresujemy tę książkę. Specjaliści
mogą ją wykorzystać na wiele sposobów, stosownie do tego, czym się zajmują
np. dla socjologa zainteresowanego społecznym funkcjonowaniem języka cenne
okażą się dosłowne sformułowania w różnych, nawet minimalnie różniących
się wersjach, osadzone w odpowiednich kontekstach tematycznych. Lingwistę
może zainteresować leksyka i frazeologia, historyk i politolog mogą szukać,
do woli, empirycznej ilustracji swoich rozważań.
Do dokumentacyjnej
kompletności dążyliśmy również po to, żeby pokazać możliwie pełny obraz
zjawiska jego rozmiarów i intensywności. Nic nie przekonuje bardziej niż
konkret. Ilość, dosadność, sama powtarzalność dosłownie przytoczonych sformułowań
wszystko to robi przytłaczające wrażenie. Nie zastąpi go najtrafniejsza
analiza składających się na mowę nienawiści wątków tematycznych i schematów
narracyjnych, ani zwłaszcza stwierdzenie, że dany wątek czy schemat pojawia
się często w tym lub innym piśmie. Warto zauważyć, że ukazało się wiele
takich prac, lecz żadna jeszcze nikogo nie przekonała.
Wiedza empiryczna
bywa przydatna. Pamiętamy pewną debatę telewizyjną o książce Dariusza Ratajczaka
Niebezpieczne
tematy. Dyskutanci, skądinąd słusznie przekonani, że autor szerzy tzw.
kłamstwo oświęcimskie, musieli przyznać, że pracy nie czytali i dysponują
jedynie wiedzą z drugiej ręki. Opolskiemu uczonemu domagającemu się swobody
badań nie byli w stanie przeciwstawić cytatów z jego dzieła, np. takich:
Organiczna niechęć Żydów do świata nieżydowskiego, a głównie chrześcijańskiego
wynika przede wszystkim z tradycyjnych praw judaizmu, albo (o historykach):
Te prostytutki obwieszone tytułami naukowymi przez mocodajnych sutenerów,
utworzyli własny lupanar upstrzony w nowe piórka. "Brązowo-nosi" (tak określa
się ludzi podtykających ten wrażliwy organ pod wiadomą część ciała możnych
tego świata) [...], itd.
Oponenci nie znali
zacytowanych tu, pierwszych z brzegu opinii autora Niebezpiecznych tematów.
To częsta sytuacja. Obserwowaliśmy nieraz, jak wskutek braku empirycznych
argumentów dyskusja o wolności słowa utykała, sprowadzona do abstrakcyjnych
rozważań o wartościach. Także ci, którzy bronią innych przed zarzutami,
skrzętnie unikają cytowania ich wypowiedzi. Wobec licznych nieporozumień
wokół mowy nienawiści, uznaliśmy za właściwe nie ograniczać się do syntetycznego
opisu, posługującego się formułą i tak dalej.... Niech zamiast polegać
na czyichkolwiek opiniach Czytelnik sam rozstrzygnie, jak skrajne są to
poglądy
i jak często powtarzane.
Cytaty opatrzyliśmy
komentarzami wyraźnie oddzielonymi od głównego tekstu (po lewej, mniejszą
czcionką). Niektóre pełnią funkcję przypisu, informują o ważnych pozatekstowych
okolicznościach (np. co powiedział poseł Tomczak o dyrektorce Zachęty;
czy ks. Musiał naprawdę dostał nagrodę Pulitzera itp.), ale głównym ich
zadaniem było wskazanie, nie zawsze widocznych na pierwszy rzut oka, umykających
przy pobieżnym czytaniu warstw znaczeniowych. Ich zauważenie wymagało wielokrotnej
lektury i porównywania obserwacji. Nieraz dopiero po wydobyciu ukrytych
założeń można było zrozumieć, skąd bierze się nieodparte wrażenie, że takie
zdanie niesie ładunek nienawiści. Mowa nienawiści kieruje się prostymi
regułami i jest nużąco przewidywalna, jednak wiele przytoczonych wypowiedzi
kryło drugie i trzecie dno. Niektóre nasze komentarze mogą wydać się ex
post oczywiste, przypominamy więc, że to właśnie słyszał zwykle Sherlock
Holmes od doktora Watsona, kiedy ujawniał drogi swojego rozumowania. Ukryte
założenia wydają się nam znacznie istotniejsze i bardziej interesujące,
niż dyskutowanie o prawdziwości lub nieprawdziwości opinii cytowanych autorów;
dyskusji takiej unikaliśmy nawet wówczas, gdy byliśmy pewni, że autor myli
się albo naciąga fakty.
Materiał zgromadzony
w części dokumentacyjnej wymagał wstępnego opracowania. Podjęliśmy się
tego w kolejnych rozdziałach będących próbą wyodrębnienia i analizy charakterystycznych
fabuł narracyjnych i typowych sposobów argumentowania. Dołączony słownik
znaczeń uzgodnionych ma za zadanie pokazać, w jaki sposób mowa nienawiści
realizuje swój projekt ideologiczny i komunikacyjne zadania w warstwie
leksykalnej i frazeologicznej.
Wariant liberalny
kładzie nacisk na wolność słowa uznaną za wartość nadrzędną, wygrywającą
w każdym sporze z innymi wartościami konstytuującymi liberalno-demokratyczny
porządek publiczny (jest to poniekąd próba przeszczepienia na polski grunt
ducha pierwszej poprawki do amerykańskiej konstytucji). Odwołaniom do systemu
wartości towarzyszy praktyczna przestroga: nie bądźmy ministerstwem prawdy,
nie żądajmy ograniczenia swobody wypowiedzi w imię wartości, które sami
wyznajemy, bo inni postąpią podobnie, a wtedy roszczeniom i zakazom nie
będzie końca i w rezultacie wolność słowa, z takim trudem wywalczona, legnie
w gruzach.
Drugi wariant
nazwaliśmy obronnym. Chodzi o
punkt widzenia wielu prawicowych publicystów, zdaniem których publiczne
piętnowanie mowy nienawiści, a zwłaszcza antysemityzmu, jest celowym zabiegiem
obliczonym na zdyskredytowanie moralne i polityczne prawicy jako takiej.
Autorzy ci nie interesują się publicystyką narodowo-radykalną, twierdząc
co najwyżej (podobnie jak w wariancie liberalnym), że jest to problem wymyślony
albo tendencyjnie wyolbrzymiany. Sporo ironicznej uwagi poświęcają natomiast
tropicielom antysemityzmu bezobjawowego, demaskując ich zabiegi jako
obliczone na zaprowadzenie nowej, ukrytej cenzury mającej eliminować z
życia publicznego wszelkie niestosowne treści. Inaczej mówiąc, zarzucają
im próbę ideologicznego dyktatu, co gorsza strojącego się w moralizatorskie
szaty. Pisano w tym kontekście, że były to najchętniej eksploatowane tematy
o politycznej poprawności jako nowej religii postmodernistycznego duchowego
cenzora i o medialnej dominacji lewicy.
Nie jest to, pomijając
etykietki, zupełnie niedorzeczny sposób myślenia. Można i trzeba rozmawiać
o złożonych mechanizmach rządzących procesami publicznej komunikacji, w
tym o odwiecznej roli intelektualistów jako swoistego urzędu antymonopolowego
chroniącego zbiorowość przed ideową monokulturą, roli, której czasem
nie potrafią odgrywać. Taka debata nie może się oczywiście toczyć w oderwaniu
od bieżącej polityki, jednak nie powinna pod groźbą nieuchronnej trywializacji
do niej się sprowadzać. Złe skutki powoduje też nadwrażliwość skłaniająca
niektórych publicystów prawicy do paradoksalnej reakcji obronnej, jak
gdyby twierdzenie, że mowa nienawiści istnieje i jest poważnym zagrożeniem,
było atakiem w nich właśnie wymierzonym.
Swego czasu konserwatywne
Życie,
odstępując od dotychczasowej praktyki lekceważenia mowy nienawiści i wykpiwania
jej przeciwników, opublikowało na pierwszej stronie sensacyjny materiał
o antysemickich broszurach Leszka Bubla sprzedawanych w kiosku w pobliżu
siedziby rządu. Dziennik wyraził oburzenie, domagał się wyjaśnień i położenia
kresu haniebnemu procederowi. Rzecz jednak w tym, że publikacje, o których
pisał (Poznaj Żyda czyli Talmud i dusza żydowska, Hitler założycielem
Izraela, Strach być Polakiem) i mnóstwo innych, podobnych książek
i pism można kupić od lat w kioskach z prasą, w salonach Ruchu i Empikach
w całej Polsce, również w miejscach tak eksponowanych, jak stołeczne lotnisko
międzynarodowe i dworzec centralny, przed uniwersytetami, w licznych kościołach
i księgarniach, praktycznie wszędzie. O tym nie wspomniano. Można odnieść
wrażenie, że artykuł ten miał dwa cele perswazyjne: po pierwsze wykazać,
że wbrew zarzutom prawica głównego nurtu, do której dziennik sam się
zaliczał, dostrzega problem antysemityzmu, a po drugie zawęzić obszar występowania
zjawiska, o którym mowa, przez sprowadzenie go wyłącznie do działalności
Leszka Bubla, dyżurnego antysemity kraju.
Oba warianty,
liberalny i obronny, pochodzą z różnych ideologicznych rewirów i różnie
diagnozują sytuację. Lecz co do jednego panuje między nimi zgoda że mowa
nienawiści w wydaniu radykalnej, narodowej prawicy nie jest poważnym problemem.
Ta opinia, wygłaszana zwykle w dobrej wierze, świadczy o zrozumiałej skądinąd
nieznajomości rzeczy. Trudno oczekiwać, by publiczność, powodowana obywatelską
troską, studiowała regularnie ksenofobiczną publicystykę; co najwyżej powiela
się stereotyp marginesu, wygłasza się utarte opinie, nie przeczuwając
nawet, ile nowego wniosłaby do nich nawet wyrywkowa, a zwłaszcza uważna
lektura. Zamiast tych odruchowych reakcji pojawiłoby się może współdziałanie,
nie tyle zmierzające do zaprowadzenia jakiego politycznie poprawnego kanonu,
co nazwijmy rzecz stosowniej do ostracyzmu ponad podziałami, nie
powodującego urzędowej eliminacji, ale spontaniczną, społeczną izolację
najbardziej skrajnych i nienawistnych treści.
Mało kto zdaje
sobie sprawę z tego, jak drastyczne formy przybiera nienawiść szerzona
w omawianych pismach. Mało kto wie, że publikują w nich regularnie, a zwłaszcza
udzielają im wywiadów, znane i wpływowe osobistości polityczne, prominenci
świata nauki i kultury w jednym tylko, poprzedzającym nasze badania roku
2000 (rządziła prawica) i w jednym, radykalno-narodowym piśmie (Naszej
Polsce) wystąpili: urzędujący marszałek
Sejmu RP, przewodniczący czterech komisji sejmowych (Zdrowia, Kultury i
Środków Przekazu, Finansów Publicznych oraz Rolnictwa i Rozwoju Wsi),
przewodniczący senackiej Komisji Ustawodawczej, wiceprzewodnicząca Komisji
Polityki Społecznej, wiceminister sprawiedliwości, szef Komitetu Integracji
Europejskiej, dwaj Rzecznicy Interesu Publicznego, prezes Komitetu Badań
Naukowych, szef rządowego Centrum Studiów Strategicznych, prezes Krajowego
Urzędu Pracy, prezes ZUS, komisarz warszawskiej gminy centrum, starosta
powiatu warszawskiego, przewodniczący NSZZ Solidarność Rolników Indywidualnych,
przewodniczący RS AWS Regionu Mazowsze i inni.
Wymienione osoby
publiczne nie propagowały nienawiści, ani nie wygłaszały kompromitujących
poglądów, jednak przez samo pojawienie się na tych łamach, w sąsiedztwie
nienawistnej mowy i szyderczych rysunków, udzielały im swego autorytetu.
Politycy mogą nie znać profilu poszczególnych pism i kierować się ogólnym
wyczuciem np. ci to nasi, prawica, tamci obcy, lewica. Ale ich asystenci
prasowi winni mieć lepsze rozeznanie i informować szefów o niedopuszczalności
udzielenia wywiadu pismu, które konsekwentnie szerzy radykalną ksenofobię.
Zauważmy, że ci, którzy decydują się na jawną współpracę z szerzącym nienawiść
lewicowo-liberalnym pismem Nie Jerzego Urbana, dobrze wiedzą, co
czynią.
Styl obecnego
pisania o antypolskim spisku światowego żydostwa i innych obcych knowaniach
wywodzi się z przedwojennej tradycji Małego Dziennika, Rycerza
Niepokalanej, pism ONR Falangi i prasy endeckiej późnych lat trzydziestych.
Przykładowo, w 1937 roku stosunkowo umiarkowana poznańska Kultura
donosiła, że "Lwów [...] zażydzony jest w sposób straszliwy, wprost oblepiony
żydostwem. Mało tego, że Żydów widać tu wszędzie. O czymkolwiek się pomyśli,
o cokolwiek zapytać, wszędzie, w pracy kulturalnej, oświatowej, w pracy
nad uświadomieniem narodowym, na każdym kroku i każdą myślą wpada Polak
na Żyda i potyka się o niego wszędzie. Po 65 latach w Tygodniku Katolicko-Narodowym
Głos czytamy: Istotę i cel mesjanizmu żydowskiego oraz międzynarodowego
Żydostwa stanowi pełna dominacja nad światem: podporządkowanie gojów rządom
uprzywilejowanego "narodu wybranego". Z tegoż numeru dowiadujemy się,
że celem Żydów jest zniszczenie tożsamości narodowej krajów Zachodu i
stworzenie Wielkiego Izraela z Jerozolimą jako stolicą świata. Tamże
inny autor proponuje rozwiązanie konfliktu bliskowschodniego - wysiedlenie
Żydów na Florydę: Będzie to kolejna Ziemia Obiecana przez narody świata.
Tym bardziej, że Żydzi nie mają szacunku dla Ziemi Świętej. Świadczą o
tym ostatnie bombardowania [sic!] Bazyliki Narodzenia Pańskiego. Argumenty
są te same, teraz i zawsze, podobnie godzą w Żydów, którym odmawia się
prawa do społecznego istnienia i przypisuje złowrogie intencje. Głównym
zarzutem wobec Żydów był kiedyś ten, że są wszędzie. Skoro jednak teraz
ich nie widać, odziedziczona po oenerowskich wzorcach argumentacja służy
nie tyle walce z obcym żywiołem, co jego demaskowaniu. Żyd wyobrażony
jest nawet wdzięczniejszym tematem, żadne realia nie ograniczają tu inwencji
piszących. Stąd odmienna, czasem nawet bardziej bulwersująca treść oskarżeń.
Wielomilionowa, rozpoznawalna społeczność żydowska padła jednak ofiarą
faszystowskich planów eksterminacji, od których piszący pragną się zdystansować
przynajmniej na poziomie języka: drapieżną, dosadną retorykę prasy przedwojennej
zastąpił więc język eufemizmów i ironicznych omówień.
Mowa nienawiści
zwłaszcza w jej antysemickim, ksenofobicznym wydaniu nie jest polską
specjalnością. Na zachodzie Europy radykałowie zyskują rosnące poparcie
głównie dzięki antyimigracyjnej retoryce, a na wschodzie ostrzegają przed
antynarodowym, liberalno-lewicowym spiskiem, lecz i tu, i tam w tle kryją
się różni (lub ci sami) obcy. Niekiedy zdumiewa powtarzalność a nawet
identyczność schematów myślowych, bez względu na odmienność tradycji
i różnice kulturalne i historyczne. Pojawiają się one w różnych krajach
Europy w tych, które przeżyły komunizm i tych, którym przychylne koleje
losu doświadczenia tego oszczędziły. Sam termin mowa nienawiści (od angielskiego
hate speech) nie zostałby wymyślony, gdyby zjawisko to nie dawało
o sobie znać z przykrą uporczywocią we wszystkich mniej lub bardziej cywilizowanych
krajach Europy i świata. Zrozumiały jest opór Polaków wobec prób obsadzenia
ich w roli tych, którzy wyssali antysemityzm z mlekiem matki. Jednak
w badanych pismach opór ten przybiera karykaturalną postać teorii spiskowej,
co na zasadzie błędnego koła dostarcza pożywki zarzutom przeciw Polsce
i Polakom. Nadto, nie wydają się najlepszymi świadkami obrony ludzie głoszący
jawnie antysemickie poglądy, a przy tym utrzymujący, że antysemitami nie
są, lecz tylko ofiarami perfidii Żydów.
Polską specyfiką
na tle Europy Zachodniej wydaje się natomiast społeczna indyferencja,
której skutkiem jest powszechna dostępność ksenofobicznych treści i mocne
osadzenie propagujących je pism w głównym nurcie życia politycznego i społecznego.
W wielu krajach, żeby kupić gazetę, w której omawiane są antynarodowe,
żydowskie spiski, nie wystarczy odwiedzić kiosku za rogiem trzeba wejść
w krąg nielegalnej dystrybucji, gdzie pismo to kolportuje się w gronie
zaufanych osób, w domyśle przyszłych członków radykalnej organizacji. W
Niemczech przemoc fizyczna wobec obcych jest nieporównanie częstsza niż
u nas, nie bez związku z liczebnością żyjących tam rzesz imigrantów, ale
to, co można nazwać przemocą werbalną, okazuje się zjawiskiem znacznie
rzadszym i w żadnym razie nie jest kwitowane wzruszeniem ramion. Ogólnie
rzecz biorąc, ksenofobia jest szeroko rozpowszechniona w świecie. Nas zajmuje
jednak najbardziej to, co dzieje się w Polsce. Niemcy, Francuzi, Austriacy,
Rumuni, Czesi, Węgrzy, Rosjanie, Litwini i inni mają co opisywać u siebie
i niewykluczone, że to uczynią.
Ze względu na
łatwość nieporozumień niezbędne są wyraźnie rozgraniczenia. Co
nie jest mową nienawiści w proponowanym tu ujęciu? Po pierwsze,
nie są nią napaści personalne, nawet najbardziej brutalne, np. jadowite
polemiki publicystów itp.; mowę nienawiści trzeba odróżnić od wyrażanej
publicznie wrogości, nawet pomówień, jeśli mają one osobisty charakter.
Po drugie, nie są nią wypowiedzi wyrażające niechęć a nawet nieskrywaną
nienawiść do określonej formacji politycznej, np. SLD, Samoobrony czy
Unii Wolności. Jest to kwalifikacja zbiorowa, ale dotyczy przynależności
z wyboru, więc nie spełnia naszego kryterium (trudno też komu wmówić, tak
jak żydowskie pochodzenie albo masońskie powiązania, przynależność do tych
partii). Bierzemy pod uwagę wypowiedzi, w których winą za stalinizm obciążani
są ogólnie Żydzi ze względu na przynależność etniczną, pomijamy za te,
w których wskazany z nazwiska współczesny polityk ze względu na przynależność
partyjną obciążany jest winą za cierpienia zadane Polakom przez jego formację,
mimo że przypisanie mu osobistej odpowiedzialności za zbrodnie stalinizmu
jest nadużyciem. Jednocześnie, ze względu na aluzyjne, ksenofobiczne treści
uwzględniamy wierszyk dotyczący tegoż polityka i sugerujący jego udział
w żydowskim spisku. I po trzecie, nie zaliczamy do mowy nienawiści zwykłego
kłamstwa, chyba że było ono wkomponowane w szerszy, spełniający nasze wymogi
schemat.
Niektóre przejawy
mowy nienawiści balansują na granicy prawa lub nawet ją przekraczają.
Przykładem może być kłamstwo oświęcimskie, Auschwitzlüge, podlegające
oskarżeniu na mocy ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Polskie prawo
uznaje za przestępstwo ścigane z urzędu szerzenie nienawiści na tle etnicznym,
rasowym i religijnym (art. 13 Konstytucji, art. 256 i 257 Kodeksu Karnego).
Praktyka jest inna. W konkretnych przypadkach prokuratury odmawiają wszczęcia
dochodzeń z oskarżenia publicznego. W uzasadnieniach czytamy np.: Publikacje
zawarte we wskazanych wyżej pismach mają niewątpliwie charakter skarżący,
często wręcz szokujący, nie zawierają jednak treści, które można by uznać
za nawoływanie do waśni na tle narodowościowym lub religijnym, nie zawierają
również formułowanych wobec kogokolwiek zniewag. [...
] Poglądy te znajdują
przeważnie negatywny oddźwięk społeczny. Społeczna nieadekwatność danego
zachowania nie przesądza jednak jako taka o fakcie popełnienia lub nie
popełnienia przestępstwa, w tym przypadku ściganego z oskarżenia publicznego
(z uzasadnienia przekazanego 27 kwietnia 2001 roku przez Prokuraturę Krajową
stowarzyszeniu Otwarta Rzeczpospolita).
Warto podać tu
przykłady treści, które zdaniem prokuratury nikogo nie znieważają. W zaskarżonych
publikacjach stwierdza się m.in., że Żydzi są mniejszością siejacą dywersję,
nie zdradę, gdyż zdradza tylko swój [...] Żyd żyje i działa skrycie, mniejszością,
której przedstawiciele tak genialnie potrafią zwodzić i nabierać, a genialność
podłości przekracza tu wszelkie granice przyzwoitości, nadto Żydzi kradną
wszystko, co można wynieść. Żydów cechuje od wieków po dzień dzisiejszy
nielojalność, przestępczość i wręcz wroga postawa wobec interesów Polski.
To sami Żydzi sprawili, że każdy Polak ma dzisiaj do wyboru: albo zostać
antysemitą, albo złotrzoną, sprzedajną łachudrą. Nie można bowiem dopuścić,
by choroba, pogaństwo, wć tym i współczesny judaizm wymknęła się spod
kontroli i zagrażała życiu niewinnych ludzi. Tak, jak kiedyś izolowało
się dotkniętych trądem, tak dzisiaj izolować należy ogniska zapalne tej
stokroć groźniejszej choroby.
Trudno o mocniejszy
dowód fikcyjności prawa nakazującego ściganie szczególnie drastycznych
przejawów mowy nienawiści. Jak zresztą zobaczymy śledząc niniejszą dokumentację,
można bez przeszkód szerzyć nienawiść unikając adresowania jej do konkretnych,
wymienionych z imienia i nazwiska osób, nie używając wulgarnych słów i
nie nawołując do zbrodni. Stąd nasza rozszerzająca definicja, a zarazem
sugestia, by nie zdawać się na literę prawa, tylko dążyć do zmiany obyczajowości.
Prawo jest częścią kultury, a jego egzekutorzy należą do społeczeństwa
za mające niską szkodliwość społeczną uznają to, co nie przeszkadza
zwykłym ludziom. Im zaś, zauważmy, póki co nie przeszkadzają napisy na
murach "Żydzi do gazu" i "Polska dla Polaków".
Z drugiej strony,
mowa nienawiści nie musi być wypowiedzią karalną. Trzeba odróżnić tę szerszą
kategorię od karalnych form publicznej agresji werbalnej i pozawerbalnej
(jak transparenty, ulotki, rysunki, karykatury w pismach itp.). Mowa nienawiści
w naszym rozumieniu jest zjawiskiem znacznie szerszym, obejmuje to, co
wymyka się sądom i kodeksom, podlega za osądowi moralnemu i jego sankcjom
takim, jak wykluczenie z grona ludzi uważających się nawzajem za przyzwoitych.
Na przykład pewna pani profesor odmówiła udziału w konferencji organizowanej
przez Uniwersytet Opolski, gdyż nauczał tam wówczas obwiniony o kłamstwo
oświęcimskie Dariusz Ratajczak. Przeczytała ona Niebezpieczne tematy
i nie musiała czekać na oficjalne decyzje prokuratury, sądu czy nawet senatu
opolskiej uczelni.
Podsumowując,
mowę nienawiści definiujemy jako dotyczącš zbiorowości, których się nie
wybiera z jednej strony szerzej niż mowę karalną, z drugiej węziej niż
wszelkie agresywne wypowiedzi powodowane względami ideowymi, politycznymi
itp. Odróżniamy ją też od kłamstwa, plotki i pomówienia, jeśli dotykają
konkretnej osoby bez jawnych lub aluzyjnych zniewag uogólnionych.
Nie rozstrzygamy,
kto więcej wyrządził w Polsce i w Europie zła, lewica czy prawica. Nie
chcemy angażować się w spory polityczne jako strona. Łatwo jednak zauważyć
że te liczące się w Polsce środowiska, które przyznają się do lewicowości,
porzuciły marksistowsko-leninowski mit walki klas, podczas gdy radykalno-narodowa
prawica nadal operuje tradycyjnymi, wykluczającymi kategoriami ziemi i
krwi, rasy, etnicznego narodu i jedynej prawdziwej wiary. W prawicowych
pismach znajdujemy niezliczone artykuły, w których kategorie swój i obcy
zajmują zupełnie centralne miejsce, wyjaśniają całą złożoność świata. Autorzy
tych tekstów poświęcają czas, siły i talent, by zręcznie ubrać swoją ksenofobię
w mniej lub bardziej kulturalne słowa, oskarżyć obcych o czyny wołające
o pomstę do nieba i tym sposobem wzbudzić lub kultywować nienawić do każdego,
kto nie mieści się w ich narodowo-katolickim, monotonnym i ubogim duchowo
schemacie Polski i polskości. Raz po raz dowiadujemy się o istnieniu rozległego,
antypolskiego i antychrześcijańskiego spisku Żydów, o wrodzonej podłości
Ukraińców i niepowstrzymanej skłonności Niemców do Drang nach Osten.
Ta sama prasa szerząc ideał Kinder, Küche, Kirche (czyli kobiety
do garów) zwalcza plan zmierzający
do rozsadzenia od wewnątrz tradycyjnej polskiej rodziny. Informuje też,
że inne, zwłaszcza mniej znane religie to zbrodnicze sekty, których prawy
Polak-katolik winien się wystrzegać.
Pisma, które analizujemy,
definiują się jako prawicowe i tak są (nie bez racji) postrzegane. Jednak
nie przez wszystkich. Prawicowe periodyki i ugrupowania toczą od dawna
spory o sens prawicowości i raz po raz odmawiają sobie nawzajem tego miana,
posługując się różnymi kryteriami rzeczowej i emocjonalnej natury. Odnotowując
tę kontrowersję uchylamy się od odpowiedzi na pytanie, czy autorzy przez
nas opisani to prawica prawdziwa, czy raczej jej karykatura, gdyż nie jest
dla nas najistotniejsze, jak ukonstytuuje się polska prawica bardziej
obchodzi nas to, jakim językiem przemawia dziś do społeczeństwa jej radykalne
skrzydło i jak reagują na to inni.
Skupiając się
na mowie nienawiści w wydaniu prawicowym pominęliśmy też publikacje skrajne,
najbardziej wulgarne i naprawdę marginalne, m.in. neofaszystowski Szczerbiec,
pisma Bubla (Tylko Polskę i in.), Myśl Polską, w której drukują
publicyści znani z Marca 68, osobliwy, obsesyjnie antysemicki, powielaczowy
periodyk pt. Najjaśniejszej Rzeczypospolitej (wszystkie w oficjalnym,
ogólnokrajowym kolportażu Ruchu, Jardpressu lub Empiku), a także biuletyny
Narodowego Odrodzenia Polski (NOP) Jestem Polakiem i Nowa Sztafeta.
Nie zajęliśmy się też licznymi rozprowadzanymi nieoficjalnie fanzinami,
tj. powielaczowymi pisemkami młodzieżowych subkultur. Wyłączyliśmy je wszystkie
z uwagi na ich nieobecność w głównym nurcie życia polityczno-kulturalnego
nie wypowiadają się w nich znani politycy, pojawiający się w innych radykalnych
mediach, np. marszałek Sejmu czy prezes Komitetu Badań Naukowych.
I tak z pięciu
pism głównego nurtu wydobyliśmy bez trudu ogromne pokłady mowy nienawiści,
zupełnie nieznane szerszej opinii. Dążylimy do wykazania, że jest to, niestety,
dopuszczalny w Polsce sposób wypowiadania się na forum publicznym. Po co
Bubel i Szczerbiec? Wystarczy Nasz Dziennik i Głos.
Nie chcieliśmy, żeby nasze dostatecznie ponure świadectwo utonęło w powodzi
najzwyklejszej bredni (np. że Lech Wałęsa i Antoni Macierewicz to naprawdę,
jak czytamy u Bubla, Chaim Birnbaum i Izaak Singer). Bardziej prozaiczne
względy (wysokie koszty i szczupłość personelu badawczego) zadecydowały
o tym, że z żalem zrezygnowaliśmy z uwzględnienia Radia Maryja, najistotniejszego
i najbardziej wpływowego medium szerzącego mowę nienawiści w kręgu słuchaczy
szacowanym na kilka milionów. Niestety, całoroczna rejestracja audycji
radiowych byłaby z powodów technicznych ogromnym przedsięwzięciem, wykraczającym
daleko poza nasze możliwości.
Podobne powody
sprawiły, że pominęliśmy wszechobecne graffiti, będące naścienną,
wysokonakładową i skondensowanšąprezentacją nienawistnych treści. Uważamy,
że napisy w rodzaju Żydzi do gazu i Jude raus są hańbą dla polskiego
społeczeństwa. Nie dlatego, że znalazł się ktoś, kto potrafił to napisać -
taki znajdzie się wszędzie -
tylko dlatego, że nikt tego nie zmazał, że trwają one miesiącami i latami
na murach polskich miast, a ponawiane akcje usuwania jak w Łodzi nienawistnych
napisów są akcjami właśnie, a nie codzienną, płynąca z odruchu praktyką.
Jednak to temat dla następnych dokumentalistów.
Nie było naszym
głównym zamiarem przeprowadzenie systematycznych badań statystycznych.
Jednak jako istotne uzupełnienie prezentujemy wyniki analizy wieloczynnikowej,
dające wyobrażenie o częstości i współwystępowaniu poszczególnych wątków.
W przypadku każdego pisma podajemy też niezbędne dane o objętości i orientacyjnym
nakładzie, jeśli jest znany (za najnowszym Katalogiem mediów polskich,
Uniwersytet Jagielloński, Kraków 2002) oraz informujemy o formach kolportażu
i innych cechach pisma pozwalających wyrobić sobie opinię na temat jego
rangi na rynku medialnym. Omawiamy genezę, a w czterech przypadkach (poza
Głosem,
który nie oferuje takiej możliwości) cytujemy dostarczoną przez pismo (wersja
internetowa) autoprezentację.
Poszczególne zapisy,
czyli fiszki dokumentacyjne cytaty z danego artykułu wraz z tytułem pisma,
nazwiskiem autora (lub inicjałami itp.), tytułem artykułu, datą i numerami
stron uszeregowane zostały podług pism oraz chronologicznie. Wybraliśmy,
po namyśle, tę formułę, odrzucając na pozór lepszy pomysł, jakim byłoby
tematyczne zorganizowanie poszczególnych zapisów. Powody były dwa. Po pierwsze,
cechą omawianych pism i autorów jest, jak zobaczymy, charakterystyczna
wszechstronność skojarzeń, współobecność w niemal każdym artykule (niekiedy
nawet w pojedynczym zdaniu) wielu różnych wątków, utrudniająca często
wręcz uniemożliwiająca zakwalifikowanie danego zapisu do tej czy innej
kategorii tematycznej. Po drugie, chronologiczne przedstawienie materiału
ukazuje bardziej wyraziście falowanie narastanie i słabnięcie poszczególnych
wątków składających się na toczącą się żywą, publiczną debatę; ujawnia
wzajemne odniesienia analizowanych pism i autorów, m.in. wspólne eksploatowanie,
podrzucanie sobie tematów wiążących się zwykle z bieżącymi wydarzeniami;
uwydatnia realizującą się w czasie fizycznym i politycznym konstrukcyjną
jedność nienawistnej narracji.