Raport o mowie nienawiści, przygotowany w ramach Otwartej Rzeczypospolitej przez Sergiusza Kowalskiego i Magdalenę Tulli, w zmodyfikowanej wersji książkowej ukazał się nakładem wydawnictwa W.A.B. Prezentujemy w wersji roboczej jeden z rozdziałów.

O czym będzie mowa?

Naszym tematem jest mowa nienawiści. Już to proste stwierdzenie wymaga wyjaśnień, choćby mniej lub bardziej precyzyjnej definicji. Zaczniemy jednak od kwestii na pozór drugorzędnej stosunku autorów do badanego przedmiotu. Nie jest on obojętny. Nie ukrywamy, że w tym, co zwiemy mową nienawiści widzimy poważne zagrożenie dla kultury życia publicznego, że naszym celem jest tyleż opis zjawiska, co zmiana potocznych wyobrażeń na jego temat, że wreszcie mowy tej zwyczajnie, po ludzku nie lubimy, odstręcza nas jej treść, razi poetyka.
Jak pogodzić wymóg obiektywnego przedstawienia rzeczywistości z nieuchronnością perspektywy oceniającej? Co zrobić z własnymi poglądami i wyznawanymi wartościami? Zostawić je w domu? Zręcznie ukryć? Udawać, że nie miały nic wspólnego z doborem tematów i sposobem ich potraktowania? Problem ten dotyczy nauk społecznych w ogólności i był wielokrotnie podnoszony, jednak w naszym przypadku okazuje się szczególnie istotny. Mowa, o której chcemy pisać, nie rozbrzmiewa gdzieś na antypodach ani w odległych czasach. Jest jednym z głosów współczesnej publicystyki, dotyka aktualnych tematów, bieżących politycznych i światopoglądowych sporów, budzi żywe (także nasze) emocje. Uznaliśmy, że uczciwie będzie nie wypierać się własnego stosunku do tego, co badamy, bowiem nastawienie badaczy tym mniej wpływa na opis, im bardziej jest uświadomione. Warto jednak wyraźnie podkreślić: nie oznacza to, byśmy przyznali sobie carte blanche na interpretacyjną dowolność, rezygnowali z dążenia do obiektywnej prezentacji zebranego materiału.
O jeszcze jednym wypada wspomnieć. Mowa nienawiści jest rzeczą złą nie tylko dlatego, że prowadzi do społecznie niekorzystnych skutków, m.in. do szerzenia ignorancji, utrwalania stereotypów i uprzedzeń, eskalacji wrogości w życiu publicznym i do wielu zaburzeń procesu społecznej komunikacji. Nienawiść jest złem samoistnym, zarazem nieusuwalnym składnikiem ludzkiej rzeczywistości, wymaga zatem nazwania, rozpoznania i opisu.

Książka ta jest przede wszystkim materiałem źródłowym i tak powinna być traktowana; jej zasadniczą, najobszerniejszą część stanowią cytaty in extenso zaczerpnięte z pięciu pism: Naszego Dziennika, Naszej Polski, Głosu, Najwyższego Czasu i Tygodnika Solidarność, ukazujących się w okresie od 1 stycznia do 31 grudnia 2001 roku. Nasze rozważania ilustrujemy zamieszczanymi w jednym z tych pism rysunkami i karykaturami autorstwa zmarłego niedawno Juliana Żebrowskiego.

Nasza książka nie jest więc całkiem nasza. Główny jej zrąb stworzyło kilkuset autorów indywidualnych i kilkudziesięciu zbiorowych (np. Komitet Obrony Dobrego Imienia Polski, 44 nieczytelne podpisy, Łódź, czytelnicy). Wykonana praca polegała na starannej lekturze i wynotowywaniu wszystkich wypowiedzi spełniających przyjęte kryteria (omówimy je w dalszych rozdziałach). Każde przeczytane zdanie wymagało osobnej, przemyślanej decyzji kwalifikującej je, bądż ź nie do corpus delicti nienawistnej mowy.

Przyjęta procedura ma szereg wad, z których zdajemy sobie sprawę. Przede wszystkim znacznie powiększa rozmiary opracowania. Biorąc do ręki ten tom Czytelnik może odczuć jego przykry ciężar, a co za tym idzie, pewne zniechęcenie. Drugą niedogodnościa są nieuchronne repetycje: kilkanaście schematów powtarza się do znudzenia w różnych zestawieniach i konfiguracjach. Można uznać, że wystarczy je omówić, ilustrując każdy kilkoma czy kilkunastoma cytatami (tak zresztą postępują często historycy i socjologowie wykorzystujący zgromadzony przez siebie lub innych materiał empiryczny). Jednak z pewnego punktu widzenia wspomniane wady okazują się zaletami. Zainteresowanym historykom, socjologom, socjolingwistom i innym naukowcom dajemy do ręki obszerny materiał źródłowy; zwykli czytelnicy, tzn. tacy, którzy nie czytają zawodowo, tylko z wewnętrznej potrzeby, raczej nie zdobyliby się na wielomiesięczną żmudną lekturę materiałów, z których korzystaliśmy, a przecież i do nich adresujemy tę książkę. Specjaliści mogą ją wykorzystać na wiele sposobów, stosownie do tego, czym się zajmują np. dla socjologa zainteresowanego społecznym funkcjonowaniem języka cenne okażą się dosłowne sformułowania w różnych, nawet minimalnie różniących się wersjach, osadzone w odpowiednich kontekstach tematycznych. Lingwistę może zainteresować leksyka i frazeologia, historyk i politolog mogą szukać, do woli, empirycznej ilustracji swoich rozważań.

Do dokumentacyjnej kompletności dążyliśmy również po to, żeby pokazać możliwie pełny obraz zjawiska jego rozmiarów i intensywności. Nic nie przekonuje bardziej niż konkret. Ilość, dosadność, sama powtarzalność dosłownie przytoczonych sformułowań wszystko to robi przytłaczające wrażenie. Nie zastąpi go najtrafniejsza analiza składających się na mowę nienawiści wątków tematycznych i schematów narracyjnych, ani zwłaszcza stwierdzenie, że dany wątek czy schemat pojawia się często w tym lub innym piśmie. Warto zauważyć, że ukazało się wiele takich prac, lecz żadna jeszcze nikogo nie przekonała.

Wiedza empiryczna bywa przydatna. Pamiętamy pewną debatę telewizyjną o książce Dariusza Ratajczaka Niebezpieczne tematy. Dyskutanci, skądinąd słusznie przekonani, że autor szerzy tzw. kłamstwo oświęcimskie, musieli przyznać, że pracy nie czytali i dysponują jedynie wiedzą z drugiej ręki. Opolskiemu uczonemu domagającemu się swobody badań nie byli w stanie przeciwstawić cytatów z jego dzieła, np. takich: Organiczna niechęć Żydów do świata nieżydowskiego, a głównie chrześcijańskiego wynika przede wszystkim z tradycyjnych praw judaizmu, albo (o historykach): Te prostytutki obwieszone tytułami naukowymi przez mocodajnych sutenerów, utworzyli własny lupanar upstrzony w nowe piórka. "Brązowo-nosi" (tak określa się ludzi podtykających ten wrażliwy organ pod wiadomą część ciała możnych tego œświata) [...]”, itd.

Oponenci nie znali zacytowanych tu, pierwszych z brzegu opinii autora Niebezpiecznych tematów. To częsta sytuacja. Obserwowaliśmy nieraz, jak wskutek braku empirycznych argumentów dyskusja o wolności słowa utykała, sprowadzona do abstrakcyjnych rozważań o wartościach. Także ci, którzy bronią innych przed zarzutami, skrzętnie unikają cytowania ich wypowiedzi. Wobec licznych nieporozumień wokół mowy nienawiści, uznaliśmy za właściwe nie ograniczać się do syntetycznego opisu, posługującego się formułą i tak dalej.... Niech zamiast polegać na czyichkolwiek opiniach Czytelnik sam rozstrzygnie, jak skrajne są to poglądy i jak często powtarzane.

Cytaty opatrzyliśmy komentarzami wyraźnie oddzielonymi od głównego tekstu (po lewej, mniejszą czcionką). Niektóre pełnią funkcję przypisu, informują o ważnych pozatekstowych okolicznościach (np. co powiedział poseł Tomczak o dyrektorce Zachęty; czy ks. Musiał naprawdę dostał nagrodę Pulitzera itp.), ale głównym ich zadaniem było wskazanie, nie zawsze widocznych na pierwszy rzut oka, umykających przy pobieżnym czytaniu warstw znaczeniowych. Ich zauważenie wymagało wielokrotnej lektury i porównywania obserwacji. Nieraz dopiero po wydobyciu ukrytych założeń można było zrozumieć, skąd bierze się nieodparte wrażenie, że takieœ zdanie niesie ładunek nienawiści. Mowa nienawiści kieruje się prostymi regułami i jest nużąco przewidywalna, jednak wiele przytoczonych wypowiedzi kryło drugie i trzecie dno. Niektóre nasze komentarze mogą wydać się ex post oczywiste, przypominamy więc, że to właśnie słyszał zwykle Sherlock Holmes od doktora Watsona, kiedy ujawniał drogi swojego rozumowania. Ukryte założenia wydają się nam znacznie istotniejsze i bardziej interesujące, niż dyskutowanie o prawdziwości lub nieprawdziwości opinii cytowanych autorów; dyskusji takiej unikaliśmy nawet wówczas, gdy byliśmy pewni, że autor myli się albo naciąga fakty.

Materiał zgromadzony w części dokumentacyjnej wymagał wstępnego opracowania. Podjęliśmy się tego w kolejnych rozdziałach będących próbą wyodrębnienia i analizy charakterystycznych fabuł narracyjnych i typowych sposobów argumentowania. Dołączony słownik znaczeń uzgodnionych ma za zadanie pokazać, w jaki sposób mowa nienawiści realizuje swój projekt ideologiczny i komunikacyjne zadania w warstwie leksykalnej i frazeologicznej.

Do kogo się zwracamy?

Jak wspomnieliśmy, głównym naszym celem jest opisanie zjawiska, o którym każdy słyszał, każdy ma swoje zdanie, lecz zwykle niewiele o nim wie. Śledząc toczące się od lat dyskusje (i niekiedy w nich uczestnicząc), dostrzegliśmy dwa podstawowe, opisowo-normatywne warianty reagowania obejmujące zarówno diagnozę sytuacji, jak i zalecenia odnośnie reguł debaty publicznej.
W wariancie liberalnym mowa nienawiści jawi się jako nieuchronny koszt wolności słowa - owszem, przykry, jednak nie wart uwagi margines debat publicznych. Jest to myślenie tchnące przesadnym optymizmem. Proponuje swoisty rytuał zamawiania rzeczywistości, zastępuje opiniami to, co winno podlegać empirycznej weryfikacji. Przeciw zajmowaniu się nienawistną mową jako istotnym problemem wysuwa argument, że jest to bezpłatna reklama, na jaką jej głosiciele nie mogliby liczyć, zwłaszcza w wielkonakładowej prasie, niezamierzona przysługa i de facto propaganda nienawistnych treści. W tym duchu krytykowano np. opublikowanie przez Gazetę Wyborczą obszernego wywiadu z ówczesnym wodzem skrajnej prawicy Bolesławem Tejkowskim (m.in. Krzysztof Wolicki, „Nieprzyzwoitość, Gazeta Wyborcza z 10 lipca 1991).
Zjawisko porównywano do otorbionej infekcji, której lepiej nie tykać - inaczej rozleje się szerzej. Wielu uległo iluzji, że nienawiść da się uleczyć milczeniem. Ale milczenie prowadzi do legitymizacji mowy nienawiści jako równoprawnej ideowej i historycznej perspektywy, a w dalszej konsekwencji, jak widać, umożliwia śœrodowiskom ją propagującym polityczny awans.

Wariant liberalny kładzie nacisk na wolność słowa uznaną za wartość nadrzędną, wygrywającą w każdym sporze z innymi wartościami konstytuującymi liberalno-demokratyczny porządek publiczny (jest to poniekąd próba przeszczepienia na polski grunt ducha pierwszej poprawki do amerykańskiej konstytucji). Odwołaniom do systemu wartości towarzyszy praktyczna przestroga: nie bądźmy „ministerstwem prawdy”, nie żądajmy ograniczenia swobody wypowiedzi w imię wartości, które sami wyznajemy, bo inni postąpią podobnie, a wtedy roszczeniom i zakazom nie będzie końca i w rezultacie wolność słowa, z takim trudem wywalczona, legnie w gruzach.

Drugi wariant nazwaliśœmy obronnym. Chodzi o punkt widzenia wielu prawicowych publicystów, zdaniem których publiczne piętnowanie mowy nienawiści, a zwłaszcza antysemityzmu, jest celowym zabiegiem obliczonym na zdyskredytowanie moralne i polityczne prawicy jako takiej. Autorzy ci nie interesują się publicystyką narodowo-radykalną, twierdząc co najwyżej (podobnie jak w wariancie liberalnym), że jest to problem wymyślony albo tendencyjnie wyolbrzymiany. Sporo ironicznej uwagi poświęcają natomiast „tropicielom antysemityzmu bezobjawowego”, demaskując ich zabiegi jako obliczone na zaprowadzenie nowej, ukrytej cenzury mającej eliminować z życia publicznego wszelkie „niestosowne” treści. Inaczej mówiąc, zarzucają im próbę ideologicznego dyktatu, co gorsza strojącego się w moralizatorskie szaty. Pisano w tym kontekście, że były to najchętniej eksploatowane tematy o politycznej poprawności jako nowej religii postmodernistycznego duchowego cenzora i o medialnej dominacji lewicy.

Nie jest to, pomijając etykietki, zupełnie niedorzeczny sposób myślenia. Można i trzeba rozmawiać o złożonych mechanizmach rządzących procesami publicznej komunikacji, w tym o odwiecznej roli intelektualistów jako swoistego urzędu antymonopolowego chroniącego zbiorowość przed ideową monokulturą, – roli, której czasem nie potrafią odgrywać. Taka debata nie może się oczywiście toczyć w oderwaniu od bieżącej polityki, jednak nie powinna – pod groźbą nieuchronnej trywializacji – do niej się sprowadzać. Złe skutki powoduje też nadwrażliwość skłaniająca niektórych publicystów prawicy do paradoksalnej reakcji obronnej,– jak gdyby twierdzenie, że mowa nienawiści istnieje i jest poważnym zagrożeniem, było atakiem w nich właśnie wymierzonym.

Swego czasu konserwatywne Życie, odstępując od dotychczasowej praktyki lekceważenia mowy nienawiści i wykpiwania jej przeciwników, opublikowało na pierwszej stronie sensacyjny materiał o antysemickich broszurach Leszka Bubla sprzedawanych w kiosku w pobliżu siedziby rządu. Dziennik wyraził oburzenie, domagał się wyjaśnień i położenia kresu haniebnemu procederowi. Rzecz jednak w tym, że publikacje, o których pisał (Poznaj Żyda czyli Talmud i dusza żydowska, Hitler założycielem Izraela, Strach być Polakiem) i mnóstwo innych, podobnych książek i pism można kupić od lat w kioskach z prasą, w salonach Ruchu i Empikach w całej Polsce, również w miejscach tak eksponowanych, jak stołeczne lotnisko międzynarodowe i dworzec centralny, przed uniwersytetami, w licznych kościołach i księgarniach, praktycznie wszędzie. O tym nie wspomniano. Można odnieść wrażenie, że artykuł ten miał dwa cele perswazyjne: po pierwsze wykazać, że wbrew zarzutom prawica „głównego nurtu”, do której dziennik sam się zaliczał, dostrzega problem antysemityzmu, a po drugie zawęzić obszar występowania zjawiska, o którym mowa, przez sprowadzenie go wyłącznie do działalności Leszka Bubla, dyżurnego antysemity kraju.

Oba warianty, liberalny i obronny, pochodzą z różnych ideologicznych rewirów i różnie diagnozują sytuację. Lecz co do jednego panuje między nimi zgoda – że mowa nienawiści w wydaniu radykalnej, narodowej prawicy nie jest poważnym problemem. Ta opinia, wygłaszana zwykle w dobrej wierze, œświadczy o zrozumiałej skądinąd nieznajomości rzeczy. Trudno oczekiwać, by publiczność, powodowana obywatelską troską, studiowała regularnie ksenofobiczną publicystykę; co najwyżej powiela się stereotyp „marginesu”, wygłasza się utarte opinie, nie przeczuwając nawet, ile nowego wniosłaby do nich nawet wyrywkowa, a zwłaszcza uważna lektura. Zamiast tych odruchowych reakcji pojawiłoby się może współdziałanie, nie tyle zmierzające do zaprowadzenia jakiegoœ politycznie poprawnego kanonu, co – nazwijmy rzecz stosowniej – do „ostracyzmu ponad podziałami”, nie powodującego urzędowej eliminacji, ale spontaniczną, społeczną izolację najbardziej skrajnych i nienawistnych treści.

Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak drastyczne formy przybiera nienawiść szerzona w omawianych pismach. Mało kto wie, że publikują w nich regularnie, a zwłaszcza udzielają im wywiadów, znane i wpływowe osobistości polityczne, prominenci świata nauki i kultury – w jednym tylko, poprzedzającym nasze badania roku 2000 (rządziła prawica) i w jednym, radykalno-narodowym piśmie (Naszej Polsce) wystąpili: urzędujący marszałek Sejmu RP, przewodniczący czterech komisji sejmowych (Zdrowia, Kultury i ŚŒrodków Przekazu, Finansów Publicznych oraz Rolnictwa i Rozwoju Wsi), przewodniczący senackiej Komisji Ustawodawczej, wiceprzewodnicząca Komisji Polityki Społecznej, wiceminister sprawiedliwości, szef Komitetu Integracji Europejskiej, dwaj Rzecznicy Interesu Publicznego, prezes Komitetu Badań Naukowych, szef rządowego Centrum Studiów Strategicznych, prezes Krajowego Urzędu Pracy, prezes ZUS, komisarz warszawskiej gminy centrum, starosta powiatu warszawskiego, przewodniczący NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych, przewodniczący RS AWS Regionu Mazowsze i inni.

Wymienione osoby publiczne nie propagowały nienawiści, ani nie wygłaszały kompromitujących poglądów, jednak przez samo pojawienie się na tych łamach, w sąsiedztwie nienawistnej mowy i szyderczych rysunków, udzielały im swego autorytetu. Politycy mogą nie znać profilu poszczególnych pism i kierować się ogólnym wyczuciem np. ci to nasi, prawica, tamci obcy, lewica. Ale ich asystenci prasowi winni mieć lepsze rozeznanie i informować szefów o niedopuszczalności udzielenia wywiadu pismu, które konsekwentnie szerzy radykalną ksenofobię. Zauważmy, że ci, którzy decydują się na jawną współpracę z szerzącym nienawiść lewicowo-liberalnym pismem Nie Jerzego Urbana, dobrze wiedzą, co czynią.

Styl obecnego pisania o antypolskim spisku światowego żydostwa i innych obcych knowaniach wywodzi się z przedwojennej tradycji Małego Dziennika, Rycerza Niepokalanej, pism ONR Falangi i prasy endeckiej późnych lat trzydziestych. Przykładowo, w 1937 roku stosunkowo umiarkowana poznańska Kultura donosiła, że "Lwów [...] zażydzony jest w sposób straszliwy, wprost oblepiony żydostwem. Mało tego, że Żydów widać tu wszędzie. O czymkolwiek się pomyśli, o cokolwiek zapytać, wszędzie, w pracy kulturalnej, oświatowej, w pracy nad uśœwiadomieniem narodowym, na każdym kroku i każdą myślą wpada Polak na Żyda i potyka się o niego wszędzie”. Po 65 latach w Tygodniku Katolicko-Narodowym Głos czytamy: „Istotę i cel mesjanizmu żydowskiego oraz międzynarodowego Żydostwa stanowi pełna dominacja nad światem: podporządkowanie gojów rządom uprzywilejowanego "narodu wybranego"”. Z tegoż numeru dowiadujemy się, że celem Żydów jest „zniszczenie tożsamości narodowej krajów Zachodu” i „stworzenie Wielkiego Izraela z Jerozolimą jako stolicą świata”. Tamże inny autor proponuje rozwiązanie konfliktu bliskowschodniego – - wysiedlenie Żydów na Florydę: „Będzie to kolejna Ziemia Obiecana przez narody świata. Tym bardziej, że Żydzi nie mają szacunku dla Ziemi Świętej. Świadczą o tym ostatnie bombardowania [sic!] Bazyliki Narodzenia Pańskiego”. Argumenty są te same, teraz i zawsze, podobnie godzą w Żydów, którym odmawia się prawa do społecznego istnienia i przypisuje złowrogie intencje. Głównym zarzutem wobec Żydów był kiedyś ten, że „są wszędzie”. Skoro jednak teraz ich nie widać, odziedziczona po oenerowskich wzorcach argumentacja służy nie tyle walce z „obcym żywiołem”, co jego demaskowaniu. Żyd wyobrażony jest nawet wdzięczniejszym tematem, żadne realia nie ograniczają tu inwencji piszących. Stąd odmienna, czasem nawet bardziej bulwersująca treść oskarżeń. Wielomilionowa, rozpoznawalna społeczność żydowska padła jednak ofiarą faszystowskich planów eksterminacji, od których piszący pragną się zdystansować przynajmniej na poziomie języka: drapieżną, dosadną retorykę prasy przedwojennej zastąpił więc język eufemizmów i ironicznych omówień.

Mowa nienawiści – zwłaszcza w jej antysemickim, ksenofobicznym wydaniu – nie jest polską specjalnością. Na zachodzie Europy radykałowie zyskują rosnące poparcie głównie dzięki antyimigracyjnej retoryce, a na wschodzie ostrzegają przed antynarodowym, liberalno-lewicowym spiskiem, lecz i tu, i tam w tle kryją się różni (lub ci sami) „obcy”. Niekiedy zdumiewa powtarzalność – a nawet identyczność – schematów myślowych, bez względu na odmienność tradycji i różnice kulturalne i historyczne. Pojawiają się one w różnych krajach Europy – w tych, które przeżyły komunizm i tych, którym przychylne koleje losu doświadczenia tego oszczędziły. Sam termin „mowa nienawiści (od angielskiego hate speech) nie zostałby wymyślony, gdyby zjawisko to nie dawało o sobie znać z przykrą uporczywocią we wszystkich mniej lub bardziej cywilizowanych krajach Europy i świata. Zrozumiały jest opór Polaków wobec prób obsadzenia ich w roli tych, którzy „wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. Jednak w badanych pismach opór ten przybiera karykaturalną postać teorii spiskowej, co na zasadzie błędnego koła dostarcza pożywki zarzutom przeciw Polsce i Polakom. Nadto, nie wydają się najlepszymi świadkami obrony ludzie głoszący jawnie antysemickie poglądy, a przy tym utrzymujący, że antysemitami nie są, lecz tylko ofiarami perfidii Żydów.

Polską specyfiką – na tle Europy Zachodniej – wydaje się natomiast społeczna indyferencja, której skutkiem jest powszechna dostępność ksenofobicznych treści i mocne osadzenie propagujących je pism w głównym nurcie życia politycznego i społecznego. W wielu krajach, żeby kupić gazetę, w której omawiane są antynarodowe, żydowskie spiski, nie wystarczy odwiedzić kiosku za rogiem – trzeba wejść w krąg nielegalnej dystrybucji, gdzie pismo to kolportuje się w gronie zaufanych osób, w domyśle przyszłych członków radykalnej organizacji. W Niemczech przemoc fizyczna wobec „obcych” jest nieporównanie częstsza niż u nas, nie bez związku z liczebnością żyjących tam rzesz imigrantów, ale to, co można nazwać przemocą werbalną, okazuje się zjawiskiem znacznie rzadszym i w żadnym razie nie jest kwitowane wzruszeniem ramion. Ogólnie rzecz biorąc, ksenofobia jest szeroko rozpowszechniona w świecie. Nas zajmuje jednak najbardziej to, co dzieje się w Polsce. Niemcy, Francuzi, Austriacy, Rumuni, Czesi, Węgrzy, Rosjanie, Litwini i inni mają co opisywać u siebie i niewykluczone, że to uczynią.

Próba definicji

Proponujemy, żeby do mowy nienawiści zaliczyć wypowiedzi i wizerunki lżące, wyszydzające i poniżające grupy i jednostki z powodów całkowicie lub po części od nich niezależnych – takich jak cechy rasowe i etniczne, płeć, preferencje seksualne czy kalectwo, a także przynależnoœść do innych „naturalnych” grup społecznych. Grupy naturalne to takie, których się nie wybiera – udział w jednych determinowany jest biologicznie (płeć, kolor skóry), w innych (przynależność etniczna, religia, język) społecznie. W tym sensie nie są grupami naturalnymi stronnictwa polityczne czy ideologiczne. Przykładowo, poniżanie kobiet jest mową nienawici, zaśœ polemika z feministkami – niekoniecznie.
Należy podkreślić, że nie jest istotne, czy lżony, wyszydzany i poniżany z powodu przynależności do grupy „naturalnej” rzeczywicie do niej należy – czy naprawdę jest Żydem, Ukraińcem lub homoseksualistą. Ważne, że został zaatakowany jako taki, bowiem przedmiotem mowy nienawiści nie sąprawdziwi ludzie, tylko grupy wyobrażone, wizerunki, mianowani „Żydzi”, „Ukraińcy” i „homoseksualiści” itp. Eliminując z pola widzenia napaści na zbiorowości, w których uczestniczy się z wyboru – np. SLD i UW, ale też KOR i Tygodnik Powszechny – chcemy jednocześnie uwzględnić wrogie wypowiedzi dotyczące masonerii. Powodem jest ogromna dysproporcja między znikomym znaczeniem tej organizacji (zatraciła ona swoje dawne elitarne cechy i wpływy, dziśœ mason-księgowy daje wywiad kolorowemu pismu), a przypisywaną jej omnipotencją. Nazwanie kogoś masonem nie różni się zbytnio od nazwania go Żydem, nie musi być w żaden sposób uzależnione od własnych deklaracji zainteresowanego, i służy - w zupełnie ten sam sposób, jako grupowa kwalifikacja i dyskwalifikacja – szerzeniu spiskowej wizji rzeczywistości. A gdzie mowa o spiskach, tam kryje się nienawiść.
Nasza definicja jest próbą uściślenia intuicyjnego rozumienia zjawiska, wypływa z praktyki takich instytucji, jak Komitety Helsińskie i Amnesty International oraz ich krajowe oddziały, Centrum Wiesenthala, European Commission against Racism and Intolerance, Index on Censorship, Anti-Defamation League czy w Polsce Otwarta Rzeczpospolita i Nigdy Więcej, organizacji zajmujących się przeciwdziałaniem ksenofobii i nietolerancji.

Ze względu na łatwość nieporozumień niezbędne są wyraźnie rozgraniczenia. Co nie jest mową nienawiści w proponowanym tu ujęciu? Po pierwsze, nie są nią napaści personalne, nawet najbardziej brutalne, np. jadowite polemiki publicystów itp.; mowę nienawiści trzeba odróżnić od wyrażanej publicznie wrogości, nawet pomówień, jeśli mają one osobisty charakter. Po drugie, nie są nią wypowiedzi wyrażające niechęć – a nawet nieskrywaną nienawiść – do określonej formacji politycznej, np. SLD, Samoobrony czy Unii Wolności. Jest to kwalifikacja zbiorowa, ale dotyczy przynależności z wyboru, więc nie spełnia naszego kryterium (trudno też komu wmówić, tak jak żydowskie pochodzenie albo masońskie powiązania, przynależność do tych partii). Bierzemy pod uwagę wypowiedzi, w których winą za stalinizm obciążani są ogólnie „Żydzi” ze względu na przynależność etniczną, pomijamy zaœ te, w których wskazany z nazwiska współczesny polityk ze względu na przynależność partyjną obciążany jest winą za cierpienia zadane Polakom przez „jego formację”, mimo że przypisanie mu osobistej odpowiedzialności za zbrodnie stalinizmu jest nadużyciem. Jednocześnie, ze względu na aluzyjne, ksenofobiczne treœści uwzględniamy wierszyk dotyczący tegoż polityka i sugerujący jego udział w żydowskim spisku. I po trzecie, nie zaliczamy do mowy nienawiœści zwykłego kłamstwa, chyba że było ono wkomponowane w szerszy, spełniający nasze wymogi schemat.

Niektóre przejawy mowy nienawiśœci balansują na granicy prawa lub nawet ją przekraczają. Przykładem może być kłamstwo ośœwięcimskie, Auschwitzlüge, podlegające oskarżeniu na mocy ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Polskie prawo uznaje za przestępstwo śœcigane z urzędu szerzenie nienawiśœci na tle etnicznym, rasowym i religijnym (art. 13 Konstytucji, art. 256 i 257 Kodeksu Karnego). Praktyka jest inna. W konkretnych przypadkach prokuratury odmawiają wszczęcia dochodzeń z oskarżenia publicznego. W uzasadnieniach czytamy np.: „Publikacje zawarte we wskazanych wyżej pismach mają niewątpliwie charakter skarżący, często wręcz szokujący, nie zawierają jednak treśœci, które można by uznać za nawoływanie do waśœni na tle narodowośœciowym lub religijnym, nie zawierają również formułowanych wobec kogokolwiek zniewag. [...…] Poglądy te znajdują przeważnie negatywny oddźŸwięk społeczny. Społeczna nieadekwatnośœć danego zachowania nie przesądza jednak jako taka o fakcie popełnienia lub nie popełnienia przestępstwa, w tym przypadku śœciganego z oskarżenia publicznego” (z uzasadnienia przekazanego 27 kwietnia 2001 roku przez Prokuraturę Krajową stowarzyszeniu Otwarta Rzeczpospolita).

Warto podać tu przykłady treści, które zdaniem prokuratury nikogo nie znieważają. W zaskarżonych publikacjach stwierdza się m.in., że Żydzi są mniejszością siejacą „dywersję, nie zdradę, gdyż zdradza tylko swój [...] Żyd żyje i działa skrycie”, mniejszością, której przedstawiciele „tak genialnie potrafią zwodzić i nabierać, a genialność podłości przekracza tu wszelkie granice przyzwoitości”, nadto Żydzi „kradną wszystko, co można wynieść”. Żydów cechuje „od wieków po dzień dzisiejszy nielojalność, przestępczość i wręcz wroga postawa wobec interesów Polski”. „To sami Żydzi sprawili, że każdy Polak ma dzisiaj do wyboru: albo zostać antysemitą, albo złotrzoną, sprzedajną łachudrą”. „Nie można bowiem dopuśœcić, by choroba, – pogaństwo, wć tym i współczesny judaizm – wymknęła się spod kontroli i zagrażała życiu niewinnych ludzi. Tak, jak kiedyś izolowało się dotkniętych trądem, tak dzisiaj izolować należy ogniska zapalne tej stokroć groźniejszej choroby”.

Trudno o mocniejszy dowód fikcyjnośœci prawa nakazującego ściganie szczególnie drastycznych przejawów mowy nienawiści. Jak zresztą zobaczymy śledząc niniejszą dokumentację, można bez przeszkód szerzyć nienawiść unikając adresowania jej do konkretnych, wymienionych z imienia i nazwiska osób, nie używając wulgarnych słów i nie nawołując do zbrodni. Stąd nasza rozszerzająca definicja, a zarazem sugestia, by nie zdawać się na literę prawa, tylko dążyć do zmiany obyczajowości. Prawo jest częścią kultury, a jego egzekutorzy należą do społeczeństwa – za mające „niską szkodliwość społeczną” uznają to, co nie przeszkadza zwykłym ludziom. Im zaś, zauważmy, póki co nie przeszkadzają napisy na murach "„Żydzi do gazu"” i "„Polska dla Polaków"”.

Z drugiej strony, mowa nienawiśœci nie musi być wypowiedzią karalną. Trzeba odróżnić tę szerszą kategorię od karalnych form publicznej agresji werbalnej i pozawerbalnej (jak transparenty, ulotki, rysunki, karykatury w pismach itp.). Mowa nienawiśœci w naszym rozumieniu jest zjawiskiem znacznie szerszym, obejmuje to, co wymyka się sądom i kodeksom, podlega zaœ osądowi moralnemu i jego sankcjom takim, jak wykluczenie z grona ludzi uważających się nawzajem za przyzwoitych. Na przykład pewna pani profesor odmówiła udziału w konferencji organizowanej przez Uniwersytet Opolski, gdyż nauczał tam wówczas obwiniony o kłamstwo oœświęcimskie Dariusz Ratajczak. Przeczytała ona Niebezpieczne tematy i nie musiała czekać na oficjalne decyzje prokuratury, sądu czy nawet senatu opolskiej uczelni.

Podsumowując, mowę nienawiści definiujemy jako dotyczącš zbiorowości, których się nie wybiera – z jednej strony szerzej niż mowę karalną, z drugiej węziej niż wszelkie agresywne wypowiedzi powodowane względami ideowymi, politycznymi itp. Odróżniamy ją też od kłamstwa, plotki i pomówienia, jeśli dotykają konkretnej osoby bez jawnych lub aluzyjnych zniewag uogólnionych.

Zakres i zasady dokumentacji

Rok 2001 nie wyróżniał się niczym szczególnym. Owszem, toczyła się wówczas wielka, ogólnonarodowa debata wokół książki Jana Tomasza Grossa Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka, przez co problem stosunków polsko-żydowskich uległ zaognieniu. Jednak w naszym odczuciu debata o Jedwabnem nie zwiększyła w istotny sposób liczby ani ciężaru tekstów na tematy polsko-żydowskie, raczej – podobnie jak sprawa bulwersującej wystawy w Zachęcie i dymisji jej dyrektorki – stała się dogodnym pretekstem do powtórzenia po raz kolejny tego, o czym od dawna się w tych pismach mówiło, z odniesieniem do różnych bieżących wydarzeń.
Wybraliœśmy do zbadania pięć pism prawicowych, przypomnijmy: Nasz Dziennik, Naszš Polskę, Głos, Najwyższy Czas i Tygodnik Solidarność. Z powodów zasadniczych nie podajemy wszystkich tytułów, które przeglądaliśmy spodziewając się, – w oparciu o wcześniejsze obserwacje, – że natrafimy w nich na istotny ładunek nienawistnej mowy. Treści takie, owszem, pojawiały się tam, ale incydentalnie; byłoby nadużyciem zestawienie tych pism na jednej liście z wymienioną piatką, zostały więc pominięte.
Oczywistym przykładem szerzenia nienawistnych treści byłby natomiast nieuwzględniony przez nas tygodnik Nie Jerzego Urbana, znany z częstych, obraźliwych komentarzy łamiących wszelkie ogólnie przyjęte reguły publicznej przyzwoitości i spełniający z naddatkiem nasze formalne kryteria – pismo propagujące nienawiść ogólnie, a w szczególności do wiary katolickiej i Kościoła. Nie, sztandarowy przykład agresji werbalnej, pomijamy dlatego, że jego redaktor otwarcie przedstawia się jako cynik, nie udaje, że chodzi mu o cokolwiek istotnego, np. o przyszłość, zasady, dobro Polski - a co za tym idzie, jego pismo nie aspiruje do rządu dusz. Przeciwnie, obnosi się ze swoją moralną obrzydliwocią, reklamuje się jako skandalizujący brukowiec, jakich wiele na świecie, ma więc pod tym względem charakter zbliżony do wydawnictw pornograficznych, które jakie są, każdy widzi. Dlatego nie jest to dla nas interesujący przypadek. Z prasą radykalno-prawicową jest inaczej. – Można się z niej dowiedzieć, że stoi ona na straży najświętszych narodowych wartości i szerzy chrześcijańską miłość. To dostojne przesłanie skłania do interpretacyjnego wysiłku. Co więcej, krytyków Nie i pornografii jest legion – dlatego mogliśmy z czystym sumieniem pisać o innym zjawisku, mniej rozpoznanym. Nie znaczy to w żadnym razie, że pragniemy zniechęcić innych badaczy do prześledzenia nienawistnej retoryki w pismach takich jak Nie, Bez Dogmatu, Fakty i Mity czy też nie stroniący od brutalnych, uogólniających komentarzy dziennik Trybuna.

Nie rozstrzygamy, kto więcej wyrządził w Polsce i w Europie zła, – lewica czy prawica. Nie chcemy angażować się w spory polityczne jako strona. Łatwo jednak zauważyć że te liczące się w Polsce środowiska, które przyznają się do lewicowości, porzuciły marksistowsko-leninowski mit walki klas, podczas gdy radykalno-narodowa prawica nadal operuje tradycyjnymi, wykluczającymi kategoriami ziemi i krwi, rasy, etnicznego narodu i jedynej prawdziwej wiary. W prawicowych pismach znajdujemy niezliczone artykuły, w których kategorie „swój” i „obcy” zajmują zupełnie centralne miejsce, wyjaśniają całą złożoność świata. Autorzy tych tekstów poświęcają czas, siły i talent, by zręcznie ubrać swoją ksenofobię w mniej lub bardziej kulturalne słowa, oskarżyć „obcych” o czyny wołające o pomstę do nieba i tym sposobem wzbudzić lub kultywować nienawić do każdego, kto nie mieści się w ich narodowo-katolickim, monotonnym i ubogim duchowo schemacie Polski i polskości. Raz po raz dowiadujemy się o istnieniu rozległego, antypolskiego i antychrześcijańskiego spisku Żydów, o wrodzonej podłości Ukraińców i niepowstrzymanej skłonności Niemców do Drang nach Osten. Ta sama prasa szerząc ideał Kinder, Küche, Kirche (czyli kobiety do garów) zwalcza plan zmierzający do rozsadzenia od wewnątrz tradycyjnej polskiej rodziny. Informuje też, że inne, zwłaszcza mniej znane religie to zbrodnicze sekty, których prawy Polak-katolik winien się wystrzegać.

Pisma, które analizujemy, definiują się jako prawicowe i tak są (nie bez racji) postrzegane. Jednak nie przez wszystkich. Prawicowe periodyki i ugrupowania toczą od dawna spory o sens prawicowości i raz po raz odmawiają sobie nawzajem tego miana, posługując się różnymi kryteriami rzeczowej i emocjonalnej natury. Odnotowując tę kontrowersję uchylamy się od odpowiedzi na pytanie, czy autorzy przez nas opisani to prawica prawdziwa, czy raczej jej karykatura, gdyż nie jest dla nas najistotniejsze, jak ukonstytuuje się polska prawica – bardziej obchodzi nas to, jakim językiem przemawia dziś do społeczeństwa jej radykalne skrzydło i jak reagują na to inni.

Skupiając się na mowie nienawiści w wydaniu prawicowym pominęliśmy też publikacje skrajne, najbardziej wulgarne i naprawdę marginalne, m.in. neofaszystowski Szczerbiec, pisma Bubla (Tylko Polskę i in.), Myśl Polską, w której drukują publicyści znani z Marca 68, osobliwy, obsesyjnie antysemicki, powielaczowy periodyk pt. Najjaśniejszej Rzeczypospolitej (wszystkie w oficjalnym, ogólnokrajowym kolportażu Ruchu, Jardpressu lub Empiku), a także biuletyny Narodowego Odrodzenia Polski (NOP) Jestem Polakiem i Nowa Sztafeta. Nie zajęliśmy się też licznymi rozprowadzanymi nieoficjalnie fanzinami, tj. powielaczowymi pisemkami młodzieżowych subkultur. Wyłączyliśmy je wszystkie z uwagi na ich nieobecność w głównym nurcie życia polityczno-kulturalnego – nie wypowiadają się w nich znani politycy, pojawiający się w innych radykalnych mediach, np. marszałek Sejmu czy prezes Komitetu Badań Naukowych.

I tak z pięciu pism głównego nurtu wydobyliśmy bez trudu ogromne pokłady mowy nienawiści, zupełnie nieznane szerszej opinii. Dążylimy do wykazania, że jest to, niestety, dopuszczalny w Polsce sposób wypowiadania się na forum publicznym. Po co Bubel i Szczerbiec? Wystarczy Nasz Dziennik i Głos. Nie chcieliœśmy, żeby nasze dostatecznie ponure świadectwo utonęło w powodzi najzwyklejszej bredni (np. że Lech Wałęsa i Antoni Macierewicz to naprawdę, jak czytamy u Bubla, „Chaim Birnbaum” i „Izaak Singer”). Bardziej prozaiczne względy (wysokie koszty i szczupłość personelu badawczego) zadecydowały o tym, że z żalem zrezygnowaliśmy z uwzględnienia Radia Maryja, najistotniejszego i najbardziej wpływowego medium szerzącego mowę nienawiści w kręgu słuchaczy szacowanym na kilka milionów. Niestety, całoroczna rejestracja audycji radiowych byłaby z powodów technicznych ogromnym przedsięwzięciem, wykraczającym daleko poza nasze możliwości.

Podobne powody sprawiły, że pominęliśmy wszechobecne graffiti, będące naścienną, wysokonakładową i skondensowanšąprezentacją nienawistnych treści. Uważamy, że napisy w rodzaju „Żydzi do gazu” i „Jude raus” są hańbą dla polskiego społeczeństwa. Nie dlatego, że znalazł się ktoś, kto potrafił to napisać - taki znajdzie się wszędzie - tylko dlatego, że nikt tego nie zmazał, że trwają one miesiącami i latami na murach polskich miast, a ponawiane akcje usuwania – jak w Łodzi – nienawistnych napisów są akcjami właśnie, a nie codzienną, płynąca z odruchu praktyką. Jednak to temat dla następnych dokumentalistów.

Nie było naszym głównym zamiarem przeprowadzenie systematycznych badań statystycznych. Jednak jako istotne uzupełnienie prezentujemy wyniki analizy wieloczynnikowej, dające wyobrażenie o częstości i współwystępowaniu poszczególnych wątków. W przypadku każdego pisma podajemy też niezbędne dane o objętości i orientacyjnym nakładzie, jeśli jest znany (za najnowszym Katalogiem mediów polskich, Uniwersytet Jagielloński, Kraków 2002) oraz informujemy o formach kolportażu i innych cechach pisma pozwalających wyrobić sobie opinię na temat jego rangi na rynku medialnym. Omawiamy genezę, a w czterech przypadkach (poza Głosem, który nie oferuje takiej możliwości) cytujemy dostarczoną przez pismo (wersja internetowa) autoprezentację.

Poszczególne zapisy, czyli fiszki dokumentacyjne – cytaty z danego artykułu wraz z tytułem pisma, nazwiskiem autora (lub inicjałami itp.), tytułem artykułu, datą i numerami stron – uszeregowane zostały podług pism oraz chronologicznie. Wybraliśmy, po namyśle, tę formułę, odrzucając na pozór lepszy pomysł, jakim byłoby tematyczne zorganizowanie poszczególnych zapisów. Powody były dwa. Po pierwsze, cechą omawianych pism i autorów jest, jak zobaczymy, charakterystyczna wszechstronność skojarzeń, współobecnośœć w niemal każdym artykule (niekiedy nawet w pojedynczym zdaniu) wielu różnych wątków, utrudniająca – często wręcz uniemożliwiająca – zakwalifikowanie danego zapisu do tej czy innej kategorii tematycznej. Po drugie, chronologiczne przedstawienie materiału ukazuje bardziej wyraziœście falowanie – narastanie i słabnięcie – poszczególnych wątków składających się na toczącą się żywą, publiczną debatę; ujawnia wzajemne odniesienia analizowanych pism i autorów, m.in. wspólne eksploatowanie, „podrzucanie” sobie tematów wiążących się zwykle z bieżącymi wydarzeniami; uwydatnia realizującą się w czasie fizycznym i politycznym konstrukcyjną jedność nienawistnej narracji.