Antysemityzm nasz powszedni
Znikoma obecność fizyczna Żydów pozostaje w rażącej dysproporcji
do ich przemożnej obecności symbolicznej. Znacznie tłumniej niż ulice polskich
miast zaludniają dziś Żydzi zbiorową wyobraźnię Polaków. Są jak cienie
przeszłości, duchy ożywione wysiłkiem szukającego łatwych wyjaśnień umysłu.
Mówi się, zwykle z najlepszą wiarą, o potrzebie naprawy stosunków polsko-żydowskich, o dialogu. Warto zdać sobie sprawę z tego, o czym się mówi. O ile strona polska jest dobrze zdefiniowana, to ta druga, żydowska, pozostaje bytem niejasnym, mgławicowym, na poły rzeczywistym, a na poły zmitologizowanym, nie tyle zbiorem konkretnych ludzi, namacalną kategorią demograficzną, społeczną, ekonomiczną czy wyznaniową, co żyjącym własnym życiem wytworem kultury symbolicznej. Z kim bowiem miałoby się polepszać stosunki, toczyć dialog? Z Izraelem? Z diasporą na Manhattanie? Z nielicznymi polskimi Żydami, a jeśli tak, to którymi? Garstką tych "prawdziwych", kultywujących obrządek i obyczaje przodków, przestrzegających szabatu i uczęszczających do synagogi, czy może zasymilowanymi od pokoleń Polakami żydowskiego pochodzenia?
Jednoznacznej odpowiedzi na te pytania nie znali najwyraźniej autorzy kwestionariusza Centrum Badania Opinii Społecznej chcący ustalić stosunek Polaków do dwudziestu pięciu narodowości, skoro w dwóch przypadkach podali podwójne, precyzujące określenie: Izraelczycy, a w nawiasie Żydzi, a także Romowie, czyli Cyganie. Określenie "Romowie" uchodzi za neutralne, ale "Cyganie" jest lepiej znane. Natomiast wahanie między "Żydami" i "Izraelczykami" wydaje się znamienne. Dla porządku przytoczmy niektóre wyniki: w skali od 1 do 7 wygrali Amerykanie (z notą 5,37) przed Francuzami, Włochami, Anglikami i Szwedami; Izraelczycy-Żydzi zajęli pozycję siódmą od końca (4,15) przed Białorusinami, Serbami, Rosjanami, Ukraińcami, Rumunami i na samym końcu Romami-Cyganami (3,28), tymi, których pieśni tak lubimy.
Badania tego rodzaju są zwodnicze, bo z założenia mierzą nie tyle uczucia wobec konkretnych osób innej narodowości, co etniczne stereotypy - co więcej, "wmuszają" respondentowi myślenie w tych kategoriach. Nie rozumiem, dlaczego ponawiają raz po raz to badanie skądinąd wybitni socjolodzy i renomowane ośrodki badania opinii. Jak bowiem można bez namysłu deklarować przyjaźń bądź antypatię do jakiegokolwiek narodu en bloc, zwłaszcza mało znanego? Przypadek Żydów jest szczególny, jedyny w swym rodzaju. O ile stereotypy Niemca (Drang nach Osten), Czecha (tchórz i piwosz, mówi śmiesznym językiem), Rosjanina (uraaa! job twoju mat), czy Szkota (archetypowy skąpiec), acz istnieją, nie pełnią w naszym życiu publicznym i umysłowym poważniejszej roli, o tyle "Żyd" jest wszechobecny. Zdumiewa i zakrawa na paradoks kontrast między powszechnością i intensywnością żydowskiego stereotypu a nikłą obecnością tych, których miałby on dziś dotyczyć.
Cienie przeszłości
Żydzi realni, owszem, istnieją. W święta polskie synagogi nie zieją pustką; na fali odrodzenia życia społecznego po 1989 roku reaktywowano kilkusetosobowe gminy wyznaniowe, powołano nowe periodyki, a młodzi ludzie (zwykle z mieszanych rodzin) szukają religijno-kulturalnych korzeni, o czym świadczą kolejne bar micwy lub, by sięgnąć po inny przykład, powołanie Polskiej Unii Studentów Żydowskich. Ale ten ruch ogranicza się raptem do kilku tysięcy osób w blisko czterdziestomilionowym społeczeństwie. Niewątpliwie znacznie większą, choć nadal znikomą, grupę stanowią ludzie pochodzenia żydowskiego, którzy z m.in. racji zasymilowania i świeckiego wychowania bynajmniej nie garną się do religii ani etnicznej tradycji; od pokoleń wrośnięci w polską kulturę czują się - zatem oczywiście są - Polakami.
Mniejszość żydowska w obu rozumieniach jest jednak mniej liczna od białoruskiej, ukraińskiej czy niemieckiej, a wyznawców judaizmu jest nieporównanie mniej od prawosławnych czy ewangelików. Podkreślmy jeszcze raz: znikoma obecność fizyczna Żydów pozostaje w rażącej dysproporcji do ich przemożnej obecności symbolicznej. Znacznie tłumniej niż ulice polskich miast zaludniają dziś Żydzi zbiorową wyobraźnię Polaków. Są jak cienie przeszłości, duchy ożywione wysiłkiem szukającego łatwych wyjaśnień umysłu.
Jeszcze przed drugą wojną światową, epoką pieców, czasem pogardy, hańby, ale i ratujących wiarę w człowieka rozbłysków heroizmu, zamieszkująca od pokoleń polskie ziemie wielomilionowa społeczność żydowska stała się - przy walnym współudziale części katolickiego duchowieństwa - celem agresywnej propagandy ze strony rosnącej w siłę narodowej prawicy piętnującej Żydów jako śmiertelne zagrożenie dla katolickiego narodu, obcy "żywioł" wrogi polskiemu państwu, jego kulturalnym, politycznym i ekonomicznym interesom, ekspozyturę światowej masonerii i finansjery, a zarazem piątą kolumnę bolszewizmu.
Konstrukcja stereotypu
Dzisiejszy stereotyp Żyda - zastępujący wiedzę i jakże często dostarczający uzasadnień antysemickim uprzedzeniom - jest anachronicznym, bo pozbawionym żywych społecznych odniesień, refleksem tamtych czasów, zdeformowaną pamięcią zbiorową złożoną ze strzępów przekazów rodzinnych, "wiedzą" skompilowaną z uogólnień, przeinaczeń i opuszczeń. W PRL nie uczono w szkołach ani nie pisano w prasie o historii polskich Żydów. Uczono zaś, przykładowo, że w Oświęcimiu oprócz Polaków ginęli przedstawiciele wszystkich europejskich nacji, alfabetycznie od Albańczyków po Węgrów, zapominając jakby, że byli to w przytłaczającej większości polscy i europejscy Żydzi.
Stereotyp rodem z pism i materiałów propagandowych przedwojennej radykalnej prawicy uzupełnia mit "żydokomuny" - teza o rzekomo wrodzonej inklinacji Żydów do komunizmu i stąd się biorącej ich nadreprezentacji w Komunistycznej Partii Polski, a potem ochoczej współpracy ze stalinowskim reżimem. Notoryczną cechą myślenia etnocentrycznego jest skłonność do uogólnień, zastępowania argumentów historyczno- -socjologicznych przekonaniami na temat czyjegoś "charakteru narodowego". W konstrukcji stereotypu nie liczy się to, że akces do komunizmu (wrogiego z założenia każdej religii i każdej etnicznej identyfikacji) lub nawet do socjalistów zgłosił w przedwojennej Polsce znikomy odsetek Żydów, mianowicie część spośród tych, którzy pragnąc się zasymilować padali ofiarą ostracyzmu wszędzie poza środowiskami lewicowymi; że największą szansę przeżycia mieli tacy właśnie Żydzi, a nie unicestwione w toku zagłady żydowskie masy wyróżniające się z polskiego otoczenia wyglądem zewnętrznym, strojem, obyczajem, religią i językiem; wreszcie, że mimo wspomnianej, faktycznej nadreprezentacji, przecież nie oni przede wszystkim, ani nie Rosjanie, ale w ogromnej większości rodowici Polacy tworzyli aparat przemocy i społeczne zaplecze nowego systemu. Główną funkcją stereotypu żydokomuny jest eksternalizacja zła, przeniesienie z siebie na "bliskich innych" boleśnie doświadczanej winy za milczące, a niekiedy i czynne współuczestnictwo w komunistycznym zniewoleniu. Archetypowym "bliskim innym" jest oczywiście miejscowy Żyd komunista.
Szkoda wyrządzana Polakom
Trudno nie zauważyć dobrych stron trwającego od kilkunastu lat renesansu zainteresowania tematyką żydowską. Najdobitniejszym tego przejawem jest doroczny, dziesiąty już festiwal kultury żydowskiej na krakowskim Kazimierzu. Po tygodniu koncertów, promocji, spotkań dyskusyjnych, warsztatów muzyki, tańca, wycinanek i kuchni żydowskiej odbywa się wielki finał na ulicy Szerokiej, gdzie parotysięczny tłum bawi się wesoło do późnej nocy przy dźwiękach zespołów klezmerskich z całego świata - nie trzeba dodawać, że zdecydowaną większość tej publiczności stanowią Polacy. Wzrosła znacząco liczba prac magisterskich i doktorskich dotykających tematów żydowskich, w księgarniach pojawiły się liczne judaica, a żeby odwołać się jeszcze do nieco humorystycznego przykładu, kilkanaście marek "wódki koszernej" było w pewnym okresie łatwiej dostępne w polskich sklepach monopolowych od tradycyjnej "Wyborowej". To jedna strona medalu.
Drugą jest przybierający różne formy antysemityzm: od obfitującej w mimowolnie antyżydowskie zwroty codziennej polszczyzny (żyd, czyli w gwarze paser, lichwiarz; żydowska polędwica to ta, która ładnie wygląda, lecz jest twarda, choćby ją godzinami gotować; żydłaczyć to śmiesznie kaleczyć język), poprzez antysemicki język subkultury stadionów (Widzew-Żydzi, cała Polska was się wstydzi), graffiti (Żydzi do gazu, Żydzi won, Polska dla Polaków), których nikt nie czuje się w obowiązku usuwać z naszych murów, kazania, katechezy i wystrój wielkanocnych Grobów, ewokujący tu i ówdzie tradycyjny obraz Żyda bogobójcy (zlewający się osobliwie z wizerunkiem Żyda komunisty), po wreszcie operujące rozbudowaną argumentacją jawnie antysemickie wydawnictwa dostępne w większości kiosków i salonów z prasą, na ulicznych straganach w centrach miast, w wielu kościołach i renomowanych księgarniach. Choć przykre, powtórzmy, nie Żydom wyrządzają one największą szkodę, ale kulturze życia zbiorowego, samym Polakom i ich dobremu imieniu w świecie.
Jak powiedzieliśmy, antysemityzm nie jest skierowany przeciwko Żydom realnym, tylko wyobrażonym. Nie jest to zresztą wyłącznie polska specyfika, bowiem podobne paradoksalne zjawisko - antysemityzm (prawie) bez Żydów - odnotowują badacze we Francji, w Rumunii i na Węgrzech. Paradoks jest tym większy, że współczesny antysemicki stereotyp mnoży Żydów ponad wszelkie wyobrażenie. Są literalnie wszędzie: we władzach państwowych, w bankach, w mediach publicznych i prywatnych, wśród polityków lewicy i prawicy, ba, w samym episkopacie rzymskokatolickiego Kościoła. Wszechobecność, penetrację dowolnych środowisk, umożliwiają im rozwinięte rzekomo do perfekcji zdolności mimetyczne, w tym np. przybrane polskie nazwiska i uporczywa odmowa wyjawienia światu swego żydostwa.
Nieokreśloność "Żyda" jest w naszej kulturze zjawiskiem zupełnie wyjątkowym. Nie posądza się wszak nikogo, że jest Francuzem, Czechem, Niemcem, Japończykiem lub Nigeryjczykiem. Posądza się Żydów - jak mówi Jan Paweł II, "starszych braci" i jak mówi Pismo, "naród wybrany". Dodajmy, że samo słowo "Żyd" otoczone jest aurą dwuznacznej tajemniczości, ambiwalencji związanej nie tylko z ogółem kulturowych asocjacji, ale nawet samym brzmieniem.
Wróg, czyli Żyd
Wzorem przedwojennych protoplastów, dzisiejszy antysemita radykalny rozpoznaje bez najmniejszego trudu wszechobecnego Żyda: "Często spotykamy osobników obdarowanych przez naturę oliwkową cerą i charakterystycznymi rysami. Zdziwienie przychodzi przy bliższym poznaniu, czyli przy przedstawianiu się. Wtedy padają albo nazwiska dziwaczne, albo Čtak polskieÇ, że aż dziw bierze. O tym, iż po 1945 roku bardzo wielu przedstawicieli wyznania handlowego zmieniło sobie nazwiska - wiemy. [...] A więc nie dziwmy się, gdy ktoś przedstawi się nam tak, iż z trudem powstrzymujemy śmiech" ("Myśl Polska" z 19 marca 2000).
Jest ów antysemita dumny ze swoich umiejętności. Oto wykazał się czujnością, rozpoznał wroga dobrze zakamuflowanego. Może powiedzieć sobie: tak, widzę dalej niż inni, nie jestem naiwny, nie dałem się zwieść pozorom i pięknym słowom o tolerancji, sięgam pod powierzchnię zjawisk, lepiej rozumiem ukryte mechanizmy tego świata, a zwłaszcza sprężyny antypolskiego spisku od Brukseli po Berlin i od Tel Awiwu po Nowy Jork. Jedni rozpoznają Żyda po wyglądzie, inni po działaniach, jakie przedsiębierze, wrogich ich zdaniem narodowi polskiemu. Wedle tej reguły Żydami stają się, do woli, Leszek Balcerowicz i Lech Wałęsa, biskup Józef Życiński i prezydent Aleksander Kwaśniewski. Pojawia się charakterystyczna tautologia: Żyd jest wrogiem, ale i wróg jest Żydem. Postulowana wszechobecność Żydów ukrytych - zwłaszcza w ośrodkach władzy politycznej, finansowej i medialnej - niweluje pozorną asymetrię: z jednej strony tłumy na ulicy, widoczne, wielomilionowe polskie i katolickie społeczeństwo, z drugiej niedostatek Żydów wyposażonych w widoczne, zewnętrzne atrybuty umożliwiające natychmiastową identyfikację, jak pejsy, jarmułki czy chałaty.
Co znamienne, nikt zupełnie do jakiegokolwiek antysemityzmu za żadne skarby się dziś nie poczuwa - nie wyłączając nawet tak osławionego przypadku, jak Leszek Bubel publikujący m.in. w periodyku "Tylko Polska" (do nabycia w salonach "Ruchu" i "EMPiK-ach") iście kilometrowe listy "prawdziwych nazwisk" prominentnych postaci naszego życia publicznego. I to zjawisko zaobserwowano poza Polską - jak zauważył ironicznie jeden z europejskich badaczy, możliwy jest nie tylko antysemityzm bez Żydów, ale i antysemityzm bez antysemitów. Jest to jeden ze skutków traumy, jaką stała się zagłada dla całej europejskiej kultury.
Liczni w przedwojennej Polsce - zwłaszcza na uniwersytetach - wyznawcy ONR Falangi, zwolennicy getta ławkowego, numerus clausus i numerus nullus dla Żydów, a także ogólnoendeckiego hasła "swój do swego po swoje, kupuj tylko u chrześcijan", widząc złowrogą konsekwencję takich haseł w postaci Endlosung, przejrzeli na oczy. Do tego stopnia, że po wojnie - znam osobiście takie przypadki - brali za męża lub żonę ocalałych Żydów i Żydówki. Jednak sporo nieprzyjaciół Żydów (tych zwykłych i wyobrażonych) kontynuowało przedwojenną myśl Obozu Narodowo-Radykalnego w szeregach PZPR, przekazywało w nowe, młodsze ręce dzieło rozpoczęte w organizacjach przedwojennej radykalnej prawicy. Efektem tego był Marzec 1968 roku. Już wtedy, dodajmy, antysemityzm skrywano, maskując go skrzętnie, acz czytelnie eufemistycznym szyldem walki ze "syjonizmem".
Potrzebna zmiana obyczaju
Co więc robić dzisiaj, w Polsce demokratycznej, wolnej od cenzury, samorządnej, wchodzącej w najbliższych latach do Unii Europejskiej, w której spotykają się nie tylko interesy ekonomiczne, ale i liczne, szukające formuły współistnienia kultury? Tolerancja lub brak tolerancji dla antysemickiego języka w życiu publicznym to swoisty papierek lakmusowy znamionujący stopień otwartości społeczeństw. Sprawą zasadniczą jest zmiana obyczaju publicznego sprawiająca, że antysemicki język i antysemickie hasła - te wypowiadane z pełną świadomością ich sensu, te malowane na murach i te, które biorą się z nieświadomych nawyków - staną się nieakceptowalne dla zdecydowanej większości Polaków. Pierwszym bowiem krokiem nie jest zmiana sposobu myślenia - to zajmie lata, a może nawet pokolenia - ale niezbędna korekta zbiorowych wyobrażeń o tym, co dopuszczalne, a co niedopuszczalne w sytuacjach publicznych.
Wbrew pozorom wielkim krokiem naprzód byłoby uprzytomnienie choćby właścicielom kamienic - prywatnych i gminnych - że wielki napis "Żydzi do gazu" na frontonie budynku jest czymś, co powinni jak najszybciej usunąć własnym sumptem, bo psuje on (powinien psuć) dobre samopoczucie mieszkańców, wizerunek i dobre imię domu i dzielnicy, a z ekonomicznego punktu widzenia odstręcza przyszłych najemców lokali.
Nikt też nie musi, jeśli jest temu naprawdę przeciwny, ignorować antysemickich fobii niektórych księży i katechetów, którzy wbrew posoborowym dyrektywom i encyklikom Watykanu nadal uczą młodzież o podłych Żydach, podstępnych zabójcach Pana Jezusa. Taki język - także w opisanym wyżej, politycznym wydaniu, któremu tak był przeciwny ks. Józef Tischner - winien stać się w Polsce niekulturalnym faux pas, wstydliwie skrywanym marginesem, a nie, jak dziś, oficjalnym dyskursem dopuszczalnych opcji politycznych, a od niedawna licznych posłów na Sejm i firmowanych przez nich pism, które bez żenady kolportują najgorsze antysemickie głupoty - na przykład o niemiecko-żydowskim planie kolonizacji Polski (por. np. ,,Tygodnik Narodowo- -Katolicki Głos" z 22 września 2001).
To, co trafia stale - i bez widocznych reakcji przeciwnych - do obiegu publicznego, zaczyna być z wolna postrzegane jako treść kulturowo dopuszczalna. Tak przez codzienny usus kształtują się normy poprawności, taktu i kultury w życiu zbiorowym. Rzecz w tym, by zmysł moralny i estetyczny, poczucie przyzwoitości i dobrego smaku zaczęły skłaniać coraz więcej Polaków do odrzucania napotykanych przejawów antysemityzmu.
SERGIUSZ KOWALSKI