Poniższy tekst jest zapisem roboczej
rozmowy redakcyjnej, której bezpośrednim powodem było
zetknięcie
się z osobą, poglądami, sposobem widzenia i opisywania rzeczywistości pana
dr hab. Jerzego Roberta Nowaka, profesora Wyższej Szkoły Pedagogicznej
w Częstochowie, który na zaproszenie ks. proboszcza gościł w naszej Wawrzyńcowej
parafii i w dniu 7 września spotkał się z dużą, jak na wireckie warunki
i doświadczenia, grupą słuchaczy. Współorganizatorem spotkania było biuro
radia Maryja, działające przy naszej parafii oraz miejscowi działacze Ligi
Polskich Rodzin. Rozmowa nasza jest próbą rozpoczęcia systematycznego
i konkretnego przemyślenia problemu, jaki wiąże się z istnieniem, działaniem,
a także samą naturą i kształtem grup, środowisk, osób o poglądach i przekonaniach,
nazwijmy to ogólnie, narodowo-katolickich. Każdy z nas, który słuchał pana
profesora Nowaka, który obserwował reakcje jego audytorium, słuchał zadawanych
pytań i udzielanych odpowiedzi, czuł się bardzo poruszony i zaniepokojony.
To doświadczenie stało się chyba punktem przełomowym naszego stosunku do
zjawisk, jakie w Polsce, w polskim społeczeństwie, a nade wszystko w polskim
Kościele i w jego cieniu obserwujemy od lat, ze szczególnym uwzględnieniem
tego, co stało się po roku 1989. Poczuliśmy po prostu w sobie zwyczajny
obowiązek mówienia.
Bodzio:
spotkaliśmy się, aby wspólnymi siłami, wzajemnie się inspirując i uzupełniając
wypracować choć zręby jakiegoś własnego stanowiska wobec tego, co obserwujemy
w Polsce, w Kościele polskim, co wiąże się z działaniami chociażby Radia
Maryja, Ligi Polskich Rodzin, pana profesora Nowaka, ale tak naprawdę jest
głęboko zakorzenione w sercach i umysłach wielu ludzi i organizacji. Dwóch
z nas brało bezpośredni udział w spotkaniu z panem Nowakiem, dwóch wysłuchało
tylko nagrania jego wypowiedzi, ale myślę, że jako punkt wyjścia to w zupełności
wystarczy. Potrzeba posiadania w sobie takiego wewnętrznego stanowiska,
swojego własnego przekonania, jest moim zdaniem czymś podstawowym i niezbędnym.
Ja sam czułem się na w/w spotkaniu bardzo przygnieciony i przygnębiony,
i w sumie zupełnie bezradny i bezsilny. Wszystko wołało we mnie ,,nie,
to nie tak", ale nie mogłem wydobyć myśli, głosu, reakcji, niczego. Potrzeba,
jestem o tym przekonany, silnego fundamentu, oparcia dla tych wszystkich,
którzy jak najbardziej cenią wartości niesione przez polskość i chrześcijaństwo,
ale zupełnie nie mogą się pogodzić z rozumowaniem i retoryką narodowo-katolicką.
Zjawisko, o którym myślimy i zamierzamy mówić jest z pewnością bardzo złożone.
Wgląd w jego naturę musi odbywać się na wielu płaszczyznach, takich jak
polityka, procesy społeczne, kultura, czy wreszcie, co bardzo istotne,
religia. Nasza rozmowa jest zaledwie nieśmiałą próbą dotknięcia problemu,
ale czujemy w sobie obowiązek, aby to zrobić. No właśnie, zacznijmy od
uświadomienia sobie, co jest w nas samych głównąprzyczyną
tego, że chcemy, czy nawet musimy dać swój głos w sprawie.
Mirek:
Mnie motywuje przede wszystkim strach. Po spotkaniu z panem Nowakiem zwyczajnie
się przestraszyłem. Do tej pory, choć wiedziałem o tym zjawisku, to jednak
uważałem, że ono mnie bezpośrednio nie dotyczy. Poglądy głoszone przez
tego typu środowiska są mi obce, a wokół mnie nie ma właściwie ludzi jakoś
szczególnie je uosabiających, więc sprawa jest ode mnie daleko. Niestety
uświadomiłem sobie, że rzeczywistość jest inna. Problem okazał się być
bardzo blisko mnie, tuż za moimi drzwiami, można powiedzieć. Ludzie, którzy
myślą tak jak profesor Nowak są po prostu obok mnie, a ich postawa i sposób
działania ukazały mi się na tym spotkaniu w takim świetle, że zwyczajnie
się ich przestraszyłem. Chciałbym się też nie zgodzić z jedną tezą postawioną
w twoim wstępie. Ja uważam, że całe to zjawisko jest bardzo proste, bardzo
prymitywne, i mówienie, że ono jest złożone tylko zaciemnia sprawę, utrudnia
jego właściwą ocenę. Takie jest moje zdanie.
Rafał:
Ja dla odmiany chciałbym nie zgodzić się z tobą. I to jest też odpowiedź
na pytanie dlaczego tu jestem. Nie byłem na tym spotkaniu, wysłuchałem
nagrania jego fragmentów. I tak, jak dla mnie wytłumaczenie różnych spraw
jest przeważnie proste, najczęściej przyczyny upatruję w ludzkiej głupocie,
tak teraz obserwuję wokół siebie mnóstwo drobnych , przykrych zjawisk,
które są bardzo różne i stosowanie do nich jednego klucza jest niewystarczające,
zbyt ogólne, nie prowadzi do żadnych wniosków. Zgadzam się więc z Bodziem,
że jest to zagadnienie złożone, zahaczające i o kwestie społeczne, i o
to, że to nie było przecież tylko spotkanie przedwyborcze, o to, gdzie
się to odbywało...
Mirek:
Pod tym względem masz rację, to na pewno dotyka wielu dziedzin życia.
Rafał:
Ale przyczyny zjawiska są też wielopłaszczyznowe, a przez to ich wychwycenie
jest skomplikowane. Moje obecność tutaj jest powodowana chęcią głębszego
zbadania problemu, wysłuchania innych opinii, skonfrontowania się z innymi.
Bo to nie jest tak, że wystarczy człowieka skwitować etykietką: ,,to jest
głupie", skoro chociażby na spotkanie z nim przychodzi kilkadziesiąt żywo
zainteresowanych osób, co jest swoistym ewenementem w doświadczeniach chociażby
waszych prób organizacji spotkań czy rozmów.
Bodzio:
Jest niewątpliwie na terenie naszej parafii, w Wirku w ogóle, silne i prężne
tego typu środowisko. Spośród grup, ruchów, organizacji skupionych gdzieś
pod auspicjami kościoła owo jawi się tu, u nas, jako najwyraźniejsze, najgłośniejsze,
najbardziej skuteczne. To trzeba szczerze, choćby nawet ze smutkiem, przyznać.
Marek:
Gdybym miał odpowiedzieć dlaczego tu jestem, to przede wszystkim musiałbym
powiedzieć, że lubię tego typu rozmowy, spotkania, często staram się w
nich uczestniczyć, bo to, co dzieje się wokół, co nas dotyczy, żywo mnie
interesuje. To po pierwsze. A jeżeli chodzi konkretnie o temat jaki poruszamy,
to cała sprawa bardzo mnie zasmuciła. Zasmucił mnie wymiar tamtego spotkania,
to, że takie zapatrywania znajdują swoje miejsce, swój posłuch w bliskości
kościoła. Pomyślałem, że nawet, jeśli jakaś część poglądów tych ludzi jest
uzasadniona i prawdziwa, to sposób, w jaki je prezentują, sposób, w jaki
odnoszą się do innych jest fatalny. Masa wartościowych osób zostaje przez
nich w brutalny sposób zaatakowanych, oskarżonych, odsądzanych od czci
i wiary. W moim rozumieniu ma to z chrześcijaństwem niewiele wspólnego.
To, że w dzisiejszym świecie czyste dochodzenie do prawdy, z uczciwością
i poszanowaniem innych jest trudne, czy mało skuteczne, niczego nie zmienia.
Nie można, będąc chrześcijaninem, w taki sposób bronić, czy głosić swoich
racji.
Bodzio:
Jeżeli chodzi o mnie, to na spotkaniu, do którego się odnosimy widziałem
dwie sprawy. Po pierwsze, pana profesora Nowaka, człowieka owładniętego
jakąś pasja, jakimś widzeniem świata, siebie również, zaangażowanego po
uszy w to, co wydaje mu się słuszne, raczej zamkniętego na wszystko, co
mogłoby jego racje podważyć. A potem długo, długo nic i w końcu pojawiają
się ludzie, którzy są słowami Nowaka zafascynowani, którzy łączą jego doktryny
ze swoimi obserwacjami, lękami, urazami, ze swoją, w gruncie rzeczy, bezradnością
wobec bliższej i dalszej rzeczywistości. I jeżeli nie pociąga mnie zbytnio
pasja dyskutowania z głównym ideologiem tego ruchu, to jestem żywo zainteresowany
losem, postawą, decyzjami ludzi, którzy mniej lub bardziej w tym wszystkim
tkwią. Zresztą ich sytuacja, z mojego punktu widzenia, wygląda tragicznie,
wymaga raczej współczucia niż potępienia. To, co mnie najbardziej poraża
i przeraża, to fakt, że są obok mnie ludzie, którzy potrafią tak szybko
i brutalnie postawić na głowie cały świat wyznawanych przeze mnie wartości.
Bo przecież prawda, uczciwość, patriotyzm, wiara - to wszystko i dla mnie
jest cenne, to wszystko znaczy, ale okazuje się, że znaczy zupełnie coś
innego, że może być skierowane przeciwko drugiemu człowiekowi. Na razie
tylko w słowie, w postawie, ale to niczego nie zmienia. Okropnie się czuję
w miejscu, w którym zła opinia o drugim człowieku, bezsensowne antysemickie
hasło, obrażanie innych, deprecjonowanie ich wartości z powodów często
zupełnie irracjonalnych, powoduje salwę uśmiechu, czy aplauz. Każdy przeciwnik
jest krytykowany, deptany, skreślany, natomiast wobec siebie, wobec swojej
czysto ludzkiej postawy (nie wnikam w sprawy fachowości) nie ma żadnych
wymagań. Prowadzi to do sytuacji, w której liczą się tylko swoi, a inni
to hołota. Przy czym to pan Nowak, swoim autorytetem decydował o tym, kto
jest jeszcze swój, a kto nie, albo kto się na swojstwo nawrócił. Nawet
podczas spotkania kilku ,,swoich" przestało nimi być, jak choćby ,,delikatnie
napiętnowany" ,,Gość Niedzielny". Chciałbym się jeszcze odnieść do tego,
co Marek mówił o tych trudnościach w dochodzeniu do prawdy. Jest takie
negatywne przysłowie, które mówi, że cel uświęca środki. Otóż w moim odczuciu
w przypadku ruchów narodowo-katolickich, czy w ogóle mówiąc narodowo-religijnych,
ani cel nie jest właściwy, ani środki godne. Chcę więc rozmawiać, zrozumieć,
chcę coś z tym zrobić, choć nie wiem do końca co.
Marek:
Mówiłeś na początku o stworzeniu jakiegoś stanowiska wobec tych ruchów,
jakiegoś przeciwciężaru. Od razu pomyślało mi się, że patrząc realnie na
naszą sytuację, na to, jaki mamy wpływ, jako świeccy, na to, co się dzieje
w ramach Kościoła, czy przy kościele...
Rafał:
W ogóle jako ktokolwiek, kto chce głosić coś głębszego, przemyślanego.
Papież przykładowo głosi rzeczy, które musiałyby przewartościować postawę
tych ludzi, a jednak nie mają, zdaje się, na nich wpływu.
Marek:
Tak, ale ja patrzę raczej bardziej lokalnie, na to, co dzieje się tutaj,
u nas, co mogą tacy ludzie, jak chociażby my. Chyba żeby było nas więcej,
żeby udało się ściągnąć takiego, czy innego człowieka, który potrafiłby
zaprezentować inne racje i pociągnąć ludzi za sobą. Realia pod tym względem
nie napawają raczej optymizmem. Wydaje mi się, że tworzenie takiego przeciwciężaru
mogłoby wyjść po prostu od strony księży, ale niestety większość z nich
albo sprzyja tego typu ideologiom narodowo-katolickim, albo nie wykazuje
żadnego zainteresowania tematem. A przecież są oni ciągle poważnym ośrodkiem
budowania mentalności ludzi, są w stanie zebrać tychże ludzi wokół jakiejś
sprawy, albo przynajmniej udzielić pomocy. Niestety, tak się raczej nie
dzieje, chyba, że w takich właśnie wypadkach, jak to ostatnie spotkanie.
Bodzio:
No dobrze. Skoro poszliśmy w tym kierunku myślenia, to zadajmy sobie pytanie,
czy rzeczywiście ruchy, o których mówimy są tak związane z religijnością,
że poprzez tę religijność można na nie jakoś wpłynąć? Wywołujesz kapłanów,
jako tych, którzy mogliby pomóc. A ich głównym polem działania jest przecież
religia. Czy nie jest jednak tak, że w swojej rzeczywistości ruchy narodowo-katolickie
są wręcz areligijne i argumenty wzięte z religii, w sensie ewangelicznym,
są bezsilne, bezradne wobec nich. Religijność dla tych ludzi jest tylko
pewnym instrumentem, pewną ramką do obrazu, czymś, co może posłużyć do
zupełnie innych celów.
Rafał:
Obojętnie, czy ludzie, o których mówimy są religijni, czy areligijni, czy
religię traktują instrumentalnie, to Kościół poprzez księży, hierarchię,
jako poważny ośrodek opiniotwórczy może wiele zdziałać, wiele zmienić.
Bodzio:
W tym sensie na pewno, jako głos wyrażania i kształtowania pewnej społecznej
opinii.
Rafał:
Mają przecież możliwości, infrastrukturę nieporównywalną z żadną inną instytucją,
z samorządem, ze szkolnictwem.
Bodzio:
Zgadzam się, to jest niezmiernie istotne. Ale moje pytanie dotyczy tego,
brutalnie mówiąc, czy do tego ruchu można się ,,dobrać" od strony religii.
Marek:
Wydaje mi się, że można go skonfrontować z religią. Jeżeli coś dzieje się
wśród parafian, przy parafii, jeżeli rozwija się i kwitnie pewna mentalność,
to obowiązkiem kapłanów, świeckich, którzy mają jakiś wpływ, jest konfrontowanie
tego z ewangelią. Trzeba pokazać, że taki sposób działania, taki sposób
mówienia o innych ludziach jest jasno i wyraźnie niezgodny z tym, czego
nauczał Jezus, jest wbrew temu chociażby, do czego wzywał nas papież podczas
ostatniej pielgrzymki. Robiąc taką konfrontację można uczyć ludzi, jak
być powinno, co trzeba zmienić, można tworzyć jakieś zdrowe środowisko,
przyciągać innych ludzi.
Bodzio:
To wszystko, co mówisz jest ekstra. Tylko aby kogoś skonfrontować na polu
religijnym, on musi być człowiekiem religijnym, czyli jego świadomość religijna
musi mieć kontakt z jego życiem, myśleniem, postawą, poglądami, widzeniem
świata itd. A jeżeli religijność jest tylko zbiorem rytuałów, poza życiowych
czynności, zachowań, jeżeli jest zamknięta, nie mająca kontaktu z rzeczywistością,
to jak wpłynąć poprzez chociażby ewangeliczne wezwania na życie tego człowieka?
Przecież oni nie posługują się sformułowaniami typu: ,,Bóg każe tępić żydów",
albo ,,Bóg wybrał Polaków aby oczyścić swój naród" - takie poglądy można
byłoby zmieniać poprzez ich własną religijność. Ale złe odnoszenie się
do drugich, poniżanie bliźniego, gdy jest inny, kłamstwo na korzyść własnych
poglądów nie ma z religią w tamtym wydaniu, nic wspólnego. Dlatego też,
moim zdaniem, poprzez argumenty religijne, w sensie ewangelicznym, niczego
nie da się w nich za bardzo zmienić. A religijność oparta na kulcie jedynie,
na masowych wiecach i wystąpieniach na pewno do życiowej postawy swoich
wyznawców się nie odniesie. I dlatego też te ruchy tak łatwo zagnieździły
się, pomimo swoich skrajnie niechrześcijańskich postaw i poglądów, w Kościele,
pod jego osłoną, taką, czy inną kuratelą.
Marek:
Myślę, że jedno drugiego nie wyklucza. Konfrontujesz po prostu to, czego
nauczał Jezus z ich konkretnym postępowaniem, z ich postawą.
Rafał:
Jeśli dobrze Cię Bodzio rozumiem, to sugerujesz, że to nie jest właściwie
ruch religijny, że oni są jakby bardziej obok religii, niż to się wydaje.
Ale z pewnością, jeśli tak jest, to nie są tego świadomi. I problem jest
w tym, że ewentualne uświadomienie im własnego stanu jest rzeczą niezmiernie
trudną.
Mirek:
Myślę, że Bodzio zadaje pytanie, na które odpowiedź jest właśnie bardzo
prosta. Ten ruch jest religijny w 200%! Wzięli się od o. Rydzyka, który
jest redemptorystą, zakon animował Radio Maryja, które jest stricte religijne,
kierowane i prowadzone przez duchownych. Większość czasu antenowego to
jednak modlitwy, transmisje takich, czy innych obrzędów liturgicznych,
to jest z pewnością religijne. Zresztą jeżeli radio nazywa się Radio Maryja,
jeżeli wspólnoty przez niego zakładane nazywają się Rodzinami Radia Maryja,
to sprawa jest, w rozumieniu twórców i uczestników tego ruchu, na wskroś
religijna.
Bodzio:
Bez wątpienia. Tylko, że ta religijność nie ma niczego do powiedzenia,
co byłoby pomocne nam do zmiany złego, naszym zdaniem, stanu rzeczy. I
co za tym idzie, nasze oburzenie, z takiego punktu widzenia, jest bez zasadne,
jest stratą czasu. Po prostu nie ma się czemu dziwić.
Marek:
Rozdźwięk między tym, co niesie religia a życiem, jest w przypadku chrześcijaństwa
i każdej innej religii stały i odwieczny. Ale jego istnienie musi być odnoszone
ciągle do wymagań, jakie stawia religia, wiara, ewangelia.
Mirek:
Ja chciałbym zauważyć, że odkąd sięgam pamięcią, to w Kościele od zawsze
istnieli i byli ludzie tacy, jacy dzisiaj skupiają się w środowiskach bliskich
Radiu Maryja. Od zawsze wiodłem z tymi ludźmi spór o jakość wiary, o kształt
Kościoła, o stosunek pomiędzy wiarą i życiem.
Rafał:
Skoro jest to więc już ruch masowy, jak Mirek wspomniał, wręcz już historyczny,
tak bardzo mocno ugruntowany, to można by zadać pytanie, czy jego powstanie
i rozwój nie jest w jakiś sposób motywowane przez klerykalną formułę Kościoła,
jaka po prostu istnieje. To, co dzieje się na styku Kościół-świat zależy
w bardzo dużym stopniu od postawy, w ogóle jakiegoś intelektualno-duchowego
formatu księży. Stan duchowieństwa, jego postawa, w dużej mierze daje zachętę
i warunki do istnienia i rozwoju ruchów, jakie tutaj omawiamy.
Bodzio:
W jakiejś mierze na pewno. Cała sytuacja ma swoje źródło w ogólnie marnej
świadomości religijnej, jaką posiadamy, niezależnie od tego kim jesteśmy
w Kościele, czy też świecie. Religijność statyczna, powierzchowna, bezrefleksyjna
jest wspaniałym oparciem dla ruchów takich jak rodziny Radia Maryja, czy
w sensie politycznym Liga Polskich Rodzin. Taka religijność jest dla tych
ruchów bezpieczna, nie może ich w żaden sposób, jak chciałby tego Marek,
skonfrontować ze sobą. Jedyny sposób konfrontacji, to ewentualne pytanie,
czy spełniasz przykazane praktyki, czy wierzysz jedynemu głosowi, czy oddałeś
swój głos na swojego, właściwego człowieka? Ludzie przejęci ewangelią nie
mają szans ze swymi apelami, wezwaniami (co nie znaczy, żeby tego nie czynić)
dotrzeć do tak zamkniętych na to, co inne, środowisk. Jedyny sposób, to
po prostu zmieniać naszą polską religijność, ożywiać ją, otwierać, nasycać
duchem ewangelii, stwarzać rzeczywiste pole wspólnoty, dialogu, kontaktu
człowieka z człowiekiem.
Mirek:
Niestety w Kościele katolickim nie ma jednej religijności. To nie jest
kwestia stopniowania jakości. Ktoś jest mniej religijny, ktoś bardziej.
Istnieją inne od siebie religijności, zupełnie różne. Obie mogą być gorące,
ale są zupełnie inne. Dla mnie np. religijność Radia Maryja jest zupełnie
obca, oparta na całkowicie innych przesłankach niż moja własna.
Bodzio:
No tak, ale ja poczuwam się z nimi do wspólnego korzenia, do wspólnego
źródła. Myślę, że wbrew pozorom, wyrastamy z tego samego pnia.
Mirek:
Jeżeli to przedstawisz jako drzewo, to trzeba by się utożsamić z dwoma
przeciwległymi, bardzo dalekimi i obcymi sobie gałęziami. Nie mamy szans
się spotkać, chyba, że cofnęlibyśmy się do pnia, czy korzeni.
Rafał:
Bardzo mi się podobała ta metafora drzewa. Jeżeli jesteśmy na tak odległych
gałęziach, to rzeczywiście metodą walki, tak to nazwijmy, z tak niedobrymi
naszym zdaniem poglądami, musiałoby być nasze cofnięcie się. Hasło: ,,zło
dobrem zwyciężaj" jawi się jako nieskuteczne, działanie religijne, w naszym
rozumieniu, spływa po tych ludziach. A więc aby się ,,spotkać" trzeba by
się cofnąć i być może używać nawet ich metod.
Bodzio:
To nie tak. To obie strony musiałyby się cofnąć. Żeby się spotkać i jedni,
i drudzy musieliby z czegoś zrezygnować. W imię tego wspólnego pnia.
Mirek:
Takie cofnięcie można rozumieć zupełnie odwrotnie, jako wzniesienie się.
Bodzio:
To da się pomyśleć, ale realizacja praktyczna nie ma zbyt wielkich szans.
Mirek:
Można oberwać liście i przyciąć gałęzie.
Rafał:
No właśnie, może to jest właśnie to. Spójrzcie na Francję, Holandię, Niemcy.
Poziom świadomości myślenia u przeciętnego człowieka jest tam na tyle wysoki,
że tego typu ruchy np. we Francji z 15% katolicyzmem nie należą w żaden
sposób do Kościoła, realizują się na innych zupełnie płaszczyznach.
Bodzio:
A więc proces laicyzacji byłby tym, co spowoduje, że problem przestanie
istnieć, zamiast być wcześniej rozwiązany. Bardzo ciekawa, ale dosyć ryzykowna
teza i w sumie smutna.
Mirek:
Wyrokowanie o tym, czy ktoś wierzy, czy nie, czy jest w Kościele, czy nie,
jest zawsze zajęciem niebezpiecznym. Choć dla mnie osobiście ta sprawa
jest jasna. Te ruchy są, jeżeli chodzi o religijność, heretyckie, są jak
sekty. Ale może się też okazać, że kościół katolicki chce być taki jak
one, wtedy ja zostanę bardzo chętnie heretykiem, proszę bardzo.
Bodzio:
Myślę jednak, że rozmawiamy o zjawisku o wiele szerszym niż religijne.
Ludzie, o których mówił Mirek, którzy od lat będąc w Kościele, mają określone
preferencje, oczekiwania, które w Radiu Maryja czy LPR znajdują teraz swoje
ujście, stanowią tylko część zaplecza owych omawianych przez nas ruchów
narodowo-religijnych.
Mirek:
To, że narodowa idea łączy się z religią, to nie jest nic złego, wręcz
przeciwnie, problem jest w tym, jak to się dzieje i jaka jest to religia
i jaki naród.
Bodzio:
Oczywiście. Jest to problem, o którym wspomniałem: co znaczą słowa, wartości,
idee, do jakiego rozumienia ktoś je przyciągnął, w czym je zamknął.]
Marek:
To i tak nie zmienia faktu, że jedynym sposobem na naprawę jest kreowanie
ludzi, przemiana ich mentalności. Obojętnie gdzie to się będzie działo
i w jakich okolicznościach, czy z religią, czy bez i tak chodzi o to samo.
Choć religia stwarza ku temu ogromne możliwości, może dojść tam, gdzie
inne argumenty nie mają dostępu.
Bodzio:
Aby zmieniać mentalność trzeba zrozumieć na czym zasadza się to, co chcemy
zmieniać, skąd jest stare, które chcemy zastąpić nowym. Spróbujmy więc
pomyśleć skąd bierze się obecna żywotność i siła takich ruchów mieszających
polityczny radykalizm i populizm z religijną manifestacją?
Rafał:
Przyczyn można wymienić milion, ale pierwsza i najważniejsza, która przychodzi
mi do głowy to prawo podaży i popytu. Istnieje społeczna potrzeba na takie
akurat treści i taki sposób ich prezentowania, są przywódcy, liderzy, którzy
tę potrzebę, często z wielkim zaangażowaniem i przekonaniem o własnym posłannictwie,
zaspokajają. Taka struktura społeczna, taka jakość tego społeczeństwa jest
pierwszą i zasadniczą przesłanką procesów, w jakich uczestniczymy.
Mirek:
Ten ruch urodził się jednak wcześniej, w chwili, kiedy w tych konkretnych
ludziach, z jakichś przyczyn, urodziły się potrzeby, które później wyartykułowali,
a taki pan Nowak teraz je spełnia. Ciekawe jest pytanie, skąd bierze się
w ogóle w ludziach takie myślenie, ten typ myślenia.
Rafał:
Historycznie rzecz biorąc, to moglibyśmy wrócić gdzie do końca wojny, do
czasów, kiedy rozpoczyna się tworzenie jakiegoś nowego społeczeństwa, prawie
że bez dawnej inteligencji, która została przetrzebiona przez sąsiadów
i naszych rodzimych władców, społeczeństwa masowo i stopniowo pauperyzowanego
przez następne 50 lat, totalna ,,urawniłowka" moralna, ekonomiczna, intelektualna
i efekt jest widoczny. W 89 roku mieliśmy po prostu to, co mieliśmy. Dzisiaj
skutki tego stanu zaczynają się zaostrzać, zaogniać. To są idealne, wręcz
inkubatoryjne warunki do tworzenia się takich ruchów.
Mirek:
To, co kiedyś powiedziałeś w naszej prywatnej rozmowie o ,,genetycznym
homosovieticusie" jest dla mnie,
wypisz, wymaluj, idealnym odzwierciedlaniem sytuacji, w której trwamy.
Nie można przecież mówić, że nagle w 89 roku, w ludziach uruchomiły się
demony. Myślałem kiedyś, że to rodzaj choroby, z której można się wyleczyć,
ale twoje sformułowanie o ,,genetycznie zmodyfikowanym gatunku" ludzkim
są chyba o wiele bliższe rzeczywistości.
Rafał:
Nie chodzi rzecz jasna o jakichś mutantów, tylko o zwyczajny, wydzielony
poprzez takie, a nie inne uwarunkowania gatunek ludzki. Pytanie jednak,
co z tym zrobić? Czy wilki, jako złe należy wytrzebić, czy też zamieniać
je w łagodne, trawożerne barany, albo może zostawić je własnemu losowi?
Mirek:
Ja już od wielu lat zastanawiałem się nad fenomenem, skąd się bierze to,
że człowiek jest taki, a nie inny, że ktoś jest taki jak ja, a ktoś inny,
nie wiadomo czemu, taki, jak o. Rydzyk, czy prof. Nowak. Nie mam na to
odpowiedzi, a bez tej odpowiedzi próba diagnozy na płaszczyźnie społecznej
jest skazana na niepowodzenie. Cóż można wobec bezradności wymyślić dzisiaj
innego, jak np. stosowania tu i ówdzie próba administracyjnego zwalczania
takiego, czy innego, uznanego za niebezpieczny, ruchu, ugrupowania, organizacji.
Rafał:
Z punktu widzenia samej skuteczności nie ma innej możliwości. Nawet, gdybyś
znalazł nie wiadomo jak moralne działanie, a ono byłoby nieskuteczne, to
jego wartość jest żadna, w sensie osiągnięcia celu, o jaki chodzi.
Bodzio:
No tak, ale czy słabość naszego społeczeństwa, te wszystkie procesy, które
nazwaliście, są rzeczywiście jedynymi i decydującymi przyczynami pojawiania
się takich ruchów, takich społecznych aspiracji?
Rafał:
Może nie jedyną, ale najważniejszą, implikującą jeszcze wiele innych zjawisk.
Mirek:
Mówimy: słabość społeczeństwa, ale społeczeństwo składa się przecież z
poszczególnych ludzi. Słabość społeczeństwa, to słabość jednostek, przynajmniej
większości z nich.
Marek:
Parę dni temu Bodzio mówił, że już wie, jak mógł się rozwinąć faszyzm w
Niemczech, faszyzm, który później doprowadził do takich, a nie innych tragedii.
Trafił po prostu na grunt ludzi niezadowolonych, biedujących, zawiedzionych
w stosunku do klasy politycznej.
Rafał:
I miał na dodatek cieplarniane warunki, chociażby ze strony elit, czy władzy
kościelnej, która już z faszystowskim państwem zawarła konkordat. Zresztą
takie smutne przykłady można by czerpać z historii wszelkich światowych
totalitaryzmów. Zawsze się to przecież jakoś zaczyna, a rozpoczęty proces,
nigdy jeszcze sam z siebie się nie zreformował, chyba, że został przerwany
jakimiś wewnętrznymi lub zewnętrznymi okolicznościami, albo po prostu siłą.
Bodzio:
Słabość obecna naszego społeczeństwa jest niewątpliwa i niepodważalna,
choć moim zdaniem, nie należy jej demonizować. Ludzie bardziej sprawiają
wrażenie zmęczonych, zagubionych, zawiedzionych, niż głupich, czy złych.
Większym o wiele dla mnie problemem jest brak przeciwwagi dla idei pana
Nowaka, o. Rydzyka, Ligi Polskich Rodzin. Nie ma ludzi, nie ma ugrupowań,
nie ma ducha pośród tych, którzy wywodzą się z nurtu wolnościowego politycznie
i są jakoś etosem swego życia złączeni z chrześcijaństwem. Śmierć elit,
które byłyby zdolne pociągnąć ludzi nie przeciwko innym, ale ku wspólnemu
dobru, to jest dla mnie problem numer jeden.
Rafał:
To jest jednak sprzężenie zwrotne. Elity kreują masy, ale w demokracji,
póki co, to masy kreują swoje elity. Każde społeczeństwo ma takie elity,
na jakie zasługuje (Machiavelli). Ludzie w ostatnich wyborach powiedzieli:
Geremek - nie, Mazowiecki - nie, Liga - tak, Samoobrona - tak. Taki jest
wybór, takie jest społeczeństwo.
Bodzio:
Ja, w wielu przypadkach, powiedziałem tak samo, jak to społeczeństwo, jeśli
chodzi o te wybory na nie. Dlatego, że ,,próżniacza klasa polityczna",
o której mówił pan Nowak była i jest, w moich oczach, częściowo faktem.
A to głównie z tej przyczyny, że mając wiedzę, możliwości duchowe i intelektualne,
nie potrafiła wykorzystać czasu, kiedy ludzie oddawali jej jednak swój
głos. Zamiast pomyśleć szczerze i odważnie o ludziach, którzy na nich liczyli,
formacje typu AWS, czy Unia Wolności utonęły albo w korupcji i prywacie,
albo w marzeniach o nieistniejącej i błogiej klasie średniej. Oczywiście
opinia ta w stosunku do wielu poszczególnych jednostek jest niewątpliwie
niesprawiedliwa.
Rafał:
Ale jak ma się obecna klasa polityczna w stosunku do tamtej?
Bodzio:
Nijak, są jak wrzody na tyłku (przepraszam).
Mirek:
Co jest łatwiej: głosić i robić to, co o. Rydzyk, czy mówić i robić to,
co robił Balcerowicz? Jeżeli miałbym wybierać, co dla mnie przyjemniejsze,
co mniej kosztuje, to bez wątpienia wybrałbym o. Rydzyka.
Bodzio:
Nie możesz porównywać kolorów z dźwiękami.
Mirek:
Większość ludzi w Polsce nie rozróżnia, co jest kolorem, a co dźwiękiem
i dlatego wybierają tak, a nie inaczej. Jeżeli ktoś mi mówi, że wszystkim
nieszczęściom winni są Żydzi, że wystarczy tylko wyrzucić zagranicznych
inwestorów, przywrócić ziemię polskim chłopom, zlikwidować hipermarkety
aby było dobrze, aby był polski raj na ziemi, a z drugiej strony stoi Mazowiecki,
który mówi, że nasze dochodzenie do poziomu życia Europy będzie trwało
kilkadziesiąt lat, a może i kilka pokoleń i mówi: zróbmy grubą kreskę i
nie zajmujmy się tak bardzo tym, co było, zabierzmy się do pracy, tego,
czy tamtego będziemy musieli sobie odmówić, to jest jasne, że szanse tego
drugiego w stosunku do pierwszego pociągnięcia mnie za sobą są nikłe.
Twoja
teza jest absurdalna. Polskie społeczeństwo jest takie, że pójdzie po prostu
za łatwizną, za prostymi, nie wymagającymi wysiłku propozycjami. Obojętnie,
kto będzie je składał. To jest dla mnie oczywiste. A druga sprawa, to wspomniany
brak przeciwwagi. A wiesz, kto jest za to przede wszystkim odpowiedzialny?
Kościół polski. W 1989 roku był jedyną siłą, która dysponowała zapleczem,
środkami, ludźmi do stworzenia czegoś trwałego i mądrego na polu społecznym.
Zajął się tym, czym się zajął, wygrywaniem dla siebie małych partii szachów.
A mógł naprawdę wiele zrobić, wielu ludzi zainspirować. Jest kilka środowisk,
krakowskich, warszawskich, lubelskich, na które Kościół, jako całość, się
wypiął, obraził, powiedział, że nie chce się z nimi bratać, natomiast o
wiele łatwiej przyszło mu zbratanie z drugą stroną, czego skutki zaczynamy
teraz płacić. Płaci je także, powoli, sam Kościół, w osobach hierarchii,
księży, świeckich. Dzisiaj nie ma już możliwości odrobienia strat, które
powstały, zatrzymania pewnych niszczących procesów.
Bodzio:
Rzeczywiście Kościół w 89 roku i później dał plamę. Ale był on wtedy taki
jaki był. Myślę, że trzeba o tym pamiętać, bo mówiąc o jakichś wielkich
możliwościach, mówisz tak, jakbyś miał przed oczami wspaniałego herosa,
który świadomie i z premedytacją wybrał małość i nieprawość. Poza tym większość
elit, która w latach 80-tych chroniła się w tym Kościele i przy nim, w
latach 90-tych zostawiła go samemu sobie. A więc ruch był nieprawidłowy
obustronnie.
Mirek:
Moim zdaniem np. taki Mazowiecki był jednym z tych, który chronił Kościół
a nie Kościół jego. Przez kilkadziesiąt lat, ze względu na komunizm, zakleił
sobie plaster i nie wypowiedział ani słowa krytyki pod adresem Kościoła,
choć było naprawdę co krytykować. W roku 89 widocznie uznał, że skoro staliśmy
się wolnym społeczeństwem, to Kościół powinien radzić sobie sam. Takich
ludzi było wielu.
Bodzio:
Właśnie w 89 roku ta ochrona była najbardziej konieczna, już nie przez
milczenie, ale przez słowa, przez działania. I to, wbrew pozorom, należało
Kościół bronić przede wszystkim przed nim samym. Przecież każdy z tych
ludzi, których masz na myśli, nie przestał w 89 roku być częścią tego Kościoła,
ale, moim zdaniem, większość z nich nie pomogła mu swoją mądrością stać
się tym, czym powinien wtedy być.
Mirek:
Ale o kim ty konkretnie mówisz, o jakich elitach?
Bodzio:
O wszystkich, którzy w latach 90-tych mieli głos w tym kraju, a nazywali
siebie ludźmi solidarności.
Mirek:
Ale to nie były żadne elity. Większość z nich to zwyczajna hołota. Tacy
ludzie jak Tischner, jak Turowicz, ludzie tego formatu, realizowali to,
o czym mówisz.
Bodzio:
Był to niestety łabędzi śpiew.
Rafał:
Okazuje się, że w Polsce w ogóle brakuje czegoś takiego jak stałe, trzymające
się pewnego poziomu, elity polityczne. Po prostu jakość, marna jakość naszego
kraju, nie może wytworzyć z siebie czegoś, czego byśmy oczekiwali. Stąd
też płynie i słabość naszej religijności, tak myślę.
Mirek:
Ludzie Radia Maryja myślą chyba inaczej. Dla nich im większa świadomość
myślenia, tym gorsza religijność. Przykładem jest dla nich to, co jest
na zachodzie: puste kościoły, brak powołań kapłańskich i zakonnych itp.
Polska jest krajem najbardziej religijnym, później jest Irlandia.
Bodzio:
Pozwólcie, że wrócę do tego, co mówił Mirek o tym głosowaniu, gdy mamy
jednego, co obiecuje łatwo i drugiego, co mówi o realnych trudnościach.
Otóż sytuacja jest przeważnie trochę bardziej skomplikowana. Weźmy np.
idee narodowo-katolickie. Jest ok.. 20% wyborców, którzy czują się z nimi
zżyci, którzy mogą je wziąć za swoje. Jest kilkanaście procent ludzi, powiedzmy
jakoś podobnych do nas i jest cała masa tych, których wyznacznikiem jest
to, że jest im źle, ciężko, że nie wiedzą, co z sobą począć. Oni pójdą
za tymi, którzy ich porwą, przekonają i to nie koniecznie musi być te przykładowe
20% narodowców. Tylko, że w naszej obecnej sytuacji tych 20% nam podobnych
po prostu nie ma. A byli, tylko doprowadzili siebie do wyjałowienia, do
rozbicia, zmarnotrawili swoje umiejętności i siły.
Mirek:
Tak, tylko zważ na to, że o wiele łatwiej jest zebrać, spisać i głosić
hasła, idee, jakie głoszą omawiane przez nas ruchy, to można zrobić na
kolanie, niż wypracować rzeczywisty, realny, mądry i spójny program dla
tego kraju, dla tego społeczeństwa. Taki ideowy program, powiedzmy prawicy,
która miałaby reprezentować moje poglądy, jest czymś trudnym nawet do wyobrażenia.
Bodzio:
No tak, a ja ci mogę powiedzieć, że mieć pretensje do ludzi intelektualnie,
moralnie i duchowo ułomnych, to żadna sztuka. Trzeba wymagać od tych, którym
wiele dano. Moim żalem głównym jest to, że choć przeobrażono kraj, gospodarkę,
ekonomię, polityczno-społeczne tło naszego kraju (z wieloma niedoskonałościami,
ale i tak budzi to podziw), to nie zadbano o kondycję własną, o własny
etos, o żywość tego ideału wolności, który winien ludzi pociągać, a nie
odstraszać, który winien być czymś pięknym, po prostu. Taki pan profesor
Nowak, choć głosi poglądy straszne, z mojego punktu widzenia, to jest jednak
człowiekiem z krwi i kości, człowiekiem oddanym sprawie, żyjącym tym, co
robi, kimś, kto sam w sobie budzić może nawet szacunek, co nie zmienia
faktu, że gdy przechodzi się do treści jest fatalnie i złowrogo. Jeżeli
złe rzeczy można głosić z pasją, to o ile bardziej dobre rzeczy na taką
pasję zasługują.
Rafał:
Wyszliśmy od pytania, co można by zrobić, a skończyło się jednak na wylewaniu
swoich żali. Może po prostu inaczej nie można.
Mirek:
Nie da się nic zrobić. Dzisiaj już nie ma nic do zrobienia. Straciliśmy
całe dziesięciolecia, a może i pokolenia. Przeciwwaga, o której mówi Bodzio,
wymaga właśnie takich przedziałów czasowych, aby powstać, choć teraz nie
wiadomo jak i nie wiadomo z czego.
Rafał:
A więc jednak wierzysz, że to skończy się kiedyś sukcesem?
Mirek:
To nie jest wiara, to przeświadczenie, że nie ma innego wyjścia.
Rafał:
A oglądasz czasami program ,,Viva" i zastanawiasz się, do czego doszły
inne społeczeństwa? Może to właśnie jest strona, w którą zmierzamy?
Mirek:
Ale te inne społeczeństwa są po prostu takie, jakie są. Nasze jest natomiast
nieprawdziwe. Kościół, powołany do głoszenia ewangelii, zajmuje się czasem
bardziej uprawianiem bałwochwalstwa, mówimy o sobie co innego, a jesteśmy
kim innym, pod płaszczykiem religijności chowamy nienawiść, chęć władzy.
Bądźmy tacy, jakimi naprawdę jesteśmy. Jeżeli jesteśmy źli, to nie udawajmy
aniołków. Jeżeli chodzi nam o dołożenie innym, to nie mówmy, że to dla
ich dobra, w imię narodu czy Boga. Jak świnia mówi o sobie ,,jestem świnią"
to jestem w stanie jej świństwo uszanować.
Rafał:
Obawiam się, że cała sprawa może jednak ciągnąć się w nieskończoność i
dryfować właśnie raczej ku mieliźnie niż ku głębi.
Bodzio:
A co do tych żalów, to nie jest tak źle, po prostu próbujemy jakoś spojrzeć
na omawiane zjawisko i naświetlić je z różnych stron i w różnych kontekstach,
także osobistych. Wróćmy jednak do rzeczy i spróbujmy przemyśleć, choć
trochę, ten pierwszy człon nazwy interesujących nas ruchów. Chodzi o odwołania
do narodu, narodowości, wartości narodowych itd. Wydaje mi się, że jest
to wątek bardzo charakterystyczny i znaczący. W demagogii pana Nowaka,
każdy, nawet ,,najgorszy Żyd", mógł dostać pochwałę, jeśli zrobił coś,
albo powiedział coś przydatnego dla sprawy polskiej. Myślę, że nawet religijność
nie jest tak istotna, jak owe narodowe aspiracje. Zresztą historycznie
patrząc, nurty narodowo-religijne zawsze z biegiem czasu odklejają się
od religii macierzystej, a czasem nawet zaczynają ją zwalczać.
Rafał:
Zastanawianie się, co stoi w tych ruchach wyżej, co niżej, czy ideologia
narodowa czy religijna jest bezzasadne, ponieważ i jedno i drugie jest
powierzchowne. Można się najwyżej zastanowić nad zakresem tej powierzchowności.
Ja w ogóle nie potrafię zrozumieć ruchów narodowościowych w dzisiejszej
Polsce, bo o ile w okresie międzywojennym była sprzyjająca ku temu atmosfera
w Europie i realia, chociażby granice, duże mniejszości narodowe, to dzisiaj
jest to dla mnie ewenement. Jak, przy tym wszystkim, co mówi się, co myśli
się o tym kraju można być dumnym ze zbiorowości składającej się z takich,
a nie innych jednostek. A jaki sens ma odwoływanie się do historii, tworzenie
przeświadczenia, że była ona taka niesamowita i niezwykła, skoro jest wokół
kilka historii bardziej chwalebnych, a nasza to raczej było pasmo klęsk
i upokorzeń.
Bodzio:
Ja jestem dumny. Jak najbardziej. Jestem dumny z bycia Polakiem. Ale moje
rozumienie polskości i mój wyraz troski o nią nie ma nic wspólnego z ideologią
i działaniami domniemanych ruchów. Patriotyzm, to dla mnie miłość do ojczyzny
w jej najlepszym, możliwym kształcie, jaki w sobie noszę. Patriotyzm jest
wartością i tworzą go inne wartości. Te czerpane z historii i teraźniejszości,
czerpane z najlepszych, najwrażliwszych, najmądrzejszych synów i córek
tej ziemi, z ich ducha, z ich umysłu. Jak czytam Tischnera, Znak, Więź,
Tygodnik Powszechny, poezję ks. Twardowskiego, Miłosza, jak oglądam dobry
film, spotykam mądrego człowieka, to jestem dumny i ta duma rozlewa się
na mnie, na cały mój świat, na tych, którym czegoś brakuje, którzy są nie
tacy, jak być powinni, rozlewa się na polskość i tę polskość buduje. Czuję
po prostu wspólnotę z każdym człowiekiem, który należy do tej ziemi, do
tego języka, tej kultury, tradycji, historii. Każdy z nas, który pracuje
nad sobą wnosi również coś do polskości.
Rafał:
Ty naprawdę uważasz, że pracując nad sobą można coś wnieść do polskości?
Bodzio:
Uważam, że tak.
Mirek:
Ja też.
Rafał:
I te odwołania do historii rzeczywiście mają dla was sens i znaczenie,
mimo, że była ona taka a nie inna?
Mirek:
Nie jestem dumny z tych Polaków, którzy np. kolaborowali z Niemcami w czasie
II wojny światowej, ale jestem dumny z historii, bo byli w niej Polacy,
którzy się przeciwstawili, poświęcili swoje życie za wolność.
Rafał:
To gdzie jest ta polskość?
Mirek
i Bodzio: Polskość jest w tym, co jest dobre, co potrafi i chce
być dobre.
Rafał:
Wy się słyszycie? Posłuchajcie sobie Nowaka.
Mirek:
Mówi to samo, wiem. Tylko, że ja nie mówię przy tym, że inni są gorsi,
nie wykluczam ich przez to, że są Niemcami, czy Żydami. Każdy ma swoją
dumę narodową, swoje chlubne i niechlubne karty. Bez tak pojmowanego patriotyzmu
członek jednego narodu nie ma się szans porozumieć z członkiem innego narodu.
Pozostaną wrogami, nawet, gdy chwilowo połączy ich jakiś interes, np. dokopanie
trzeciej narodowości.
Bodzio:
Jestem pewien, że o wiele łatwiej dogadałbym się z Niemcem, który jest
niemieckim patriotą, w znaczeniu, jaki podaliśmy, niż z tym Niemcem, dla
którego niemieckość nie ma znaczenia, tak jak i tym oczywiście, który czuje
pokrewieństwo z NSDAP.
Rafał:
Większa część niemieckiej elity ma taki problem ze swoją historią, że nawet
jak się przedstawiają mówią, że są z Niemiec, a nie, że są Niemcami
Mirek:
To jest głęboki, moim zdaniem, przejaw patriotyzmu. To jest poczucie, że
sprawy mojego narodu, także jego winy, nawet te z przed lat, mnie dotyczą
i dotykają.
Bodzio:
Podobnie jest np. z byciem katolikiem. Jak ja się tak przedstawiam, to
czuję na sobie ciężar całej złej strony historii mojego Kościoła. Co nie
odbiera mi, w żaden sposób, poczucia dumy z przynależności do tegoż Kościoła.
Wszelki patriotyzm musi się zmierzyć z bólem ułomności tej wspólnoty, ku
której jest skierowany. Inaczej jest abstrakcyjny, wydumany albo zaślepiony,
ideologiczny, czy rasistowski po prostu.
Tyle
tego rozmawiania tym razem. Jeśli się uda, w następnym numerze zamieścimy
dalszy ciąg, być może już w poszerzonym składzie osobowym i z jaśniejszą
wizją tego, co chcemy osiągnąć. Z każdego opisu zjawiska trzeba w końcu
wyciągnąć wnioski i zapytać się bez taryfy ulgowej, co można zrobić, ze
sobą, z innymi, ze społeczeństwem i wspólnotami, w których trwamy. Nie
ma prostych rozwiązań, nie ma łatwych recept. To jest pewne. Jeżeli ktoś
mówi, że są, najzwyczajniej w świecie kłamie. Wszystkie wypowiedzi, które
przeczytaliście są wypowiedziami osobistymi, subiektywnymi, ale zgodnymi
z własnym rozeznaniem, z dobrą wolą, a przede wszystkim ze wspomnianym
na wstępie obowiązkiem mówienia. Zapraszamy gorąco do dyskusji. Jako redakcja
możemy zagwarantować każdemu szacunek, możliwość szczerej wypowiedzi oraz
wielką uwagę, jaką przywiązujemy do każdego słowa i każdej opinii.
Za
chwilę w Polsce nastaną następne wybory. Tym razem te samorządowe. Te jakby
mniej ważne, ale czy na pewno? Otóż wydaje mi się, że niestety tak właśnie
jest, albo przynajmniej tak są traktowane przez partie polityczne, ale
chyba i przez nas - wyborców. Po 13 latach od przewrotu, przełomu lub może
dzisiaj należałoby mówić ,,lekkim zakręcie dziejowym" (korekcie) wracamy
dość szybko do stanu z poprzedniej epoki w wielu dziedzinach życia -między
innymi w dziedzinie samorządności. Nie udało nam się jeszcze niczego zbudować,
a władza w Warszawie już bardzo się postarała i nadal się stara by samorządność
w Polsce nigdy nie zaistniała na dobre. Co rusz podejmuje się decyzje dokonujące
recentralizacji państwa, kolejne elementy decyzyjne znowu wracają pod skrzydła
ministerstw oraz agencji, które rosną jak grzyby po deszczu. Agencja z
siedzibą w Warszawie przecież wie lepiej, widzi więcej niż lokalne gremia.
W wyborach samorządowych występują prawie wyłącznie partie i różnego rodzaju
organizacje ogólnopolskie. Prawie całkowicie brakuje inicjatyw oddolnych,
lokalnych, miejscowych. Kampania wyborcza prowadzona jest przez prezesów,
przewodniczących, prezydentów i sekretarzy. A ja nie znam prawie nikogo
z mojego regionu. Mógłbym spokojnie wybierać samorządowców w Warszawie,
a nawet Gdańsku, ale u mnie w mieście? Okazuje się, że wybory samorządowe
zmierzają bardzo szybko do prawyborów parlamentarnych, a tym samym zmierzają
do unicestwienia czegoś, co właściwie na dobre jeszcze nie zaistniało -
samorządności. Być może się mylę, mam nadzieję, że się mylę. Ale na razie
wszystko na to wskazuje. Wszystko wskazuje na to, że będą to moje kolejne
wybory, w których spełnię swój obywatelski obowiązek i wybiorę najmniejsze
zło! Czy na tym ma polegać już moje życie aż do złożenia mojego ciała w
grobie? Telewizja oferuje mi chłam, z którego od czasu do czasu udaje mi
się wyłowić coś, co jeszcze jest w miarę świeże i nie spowoduje mojego
natychmiastowego zejścia z tego świata. Radio w swojej nieokiełznanej ,,rozmaitości"
daje mi do wyboru głupotę, głupią muzykę lub głupotę z podkładem głupiej
muzyki żebym się nie nudził i nie przełączył radia na inną stację, bo słuchalność
spadnie. Z tych głupot wyławiam czasami perełki, które tym trudniej jest
dosłyszeć, że zagłuszają je reklamy. Radio, telewizja dla mas! To szczytne
hasło towarzyszy dzisiaj naszym mediom. Ja, szary wyborca, wybieram przyszłość!
Idę do kiosku, a tam kolorowy zawrót głowy. Z jednej strony kolorowy Urban,
z drugiej czarno - biały Rydzyk, a po środku różowa Gazeta Wyborcza. Wokół
wspaniałe biusty, lśniące karoserie i idealne kształty potworów dla dzieci.
I nagle jest. Tam w rogu. Leży jeden egzemplarz niskonakładowego pisma
tylko dla samobójców. W tym piśmie są litery! Prawdziwe, drukowane. Te
litery tworzą słowa, a słowa zdania, zdanie zaś składają się w logiczną
całość. I to wcale nie jest romans... Ale to tylko taki okaz, prawie jak
eksponat muzealny, którego nie można dotykać. W kinie mamy duży wybór.
Multiplexy. Wspaniały wynalazek. Klima, popcorn i cola. Git, fajnie jest.
Każdy tu znajdzie swojego Pazurę - zajebistego debeściaka współczesnej
Polski. I uginam się pod ciężarem popcornu przygniatającego moje serce.
A pomyśleć, że wszystkiemu winny jest Balcerowicz, Żydzi, no i oczywiście
niejaki Wałęsa - chyba także Żyd. Kiedy miałem 18 lat, czy coś koło tego,
poszedłem pierwszy raz na wybory. A było to jeszcze w PRL-u. Przepis był
prosty: weź kartę do głosowania, zegnij w pół i wrzuć do urny. Prosty przepis
na bycie obywatelem, czyli Kimś. Poszedłem. Wziąłem. Złożyłem. Wrzuciłem.
Dostałem goździki. Było ekstra. Byłem dumny, że dokonałem aktu. Dlaczego
poszedłem? A co miałem robić? Ja szary obywatel.
W
89 roku nasłuchiwałem, czekałem, miałem nadzieję. Cieszyłem się jak dziecko.
Wtedy już więcej wiedziałem, wtedy już czułem mniej więcej, o co toczy
się gra. Wcześniej byłem jednym z tych, którzy dali się nabierać, którzy
wierzyli władzy ludowej, albo przynajmniej nie widzieli innych perspektyw,
nie mieli innych punktów zaczepienia. Cały czas równocześnie miałem pełną
świadomość istnienia dwóch obozów: My i Oni. My to Naród, Oni to Partia,
ale istnieli też Michnik, Kuroń, Modzelewski i im podobni, jak dzisiaj
wiadomo prawie sami Żydzi. Rozmowy przy okrągłym stole były dla mnie wspaniałym
wydarzeniem, dowodem na to, że zło można dobrem zwyciężać. Byłem pełen
radości i obaw, nadziei i strachu. Czy Polacy się dogadają? Miałem wtedy
na myśli wszystkich Polaków, a nie tylko wybranych, takich, czy innych
odcieni. Udało się! Osiągnięto kompromis - dziś oceniany jako zgniły -
innego wtedy nie sprzedawali. Za naszą granicą przyjaźni były wszak jeszcze
nie do końca przekonane wojska naszych przyjaciół. Wtedy, niesiony euforią
moralnego zwycięstwa, myślałem, że My Polacy jesteśmy w stanie razem stworzyć
nową Polskę, która będzie lepszym domem nas wszystkich. Nie anty - komunistów,
których nagle się strasznie namnożyło, nie prawdziwych Polaków - katolików,
nie liberałów, nie kogoś tam jeszcze, ale NAS. Że nie będzie już My i Oni,
a naszą wspólną sprawą będzie Polska, jej przyszłość. Miałem także ogromną
nadzieję, że w tym wszystkim będzie się odnajdywał Kościół polski, który
za komuny był gorącym orędownikiem wolności i prawdziwej niepodległości.
I
co? Niestety, prawie wszystkie moje nadzieje bardzo szybko topniały jak
kwietniowy śnieg. Okazało się bardzo szybko, że teraz nie tylko mamy Onych,
ale że doszli MyOni i OniMy. Że wśród nas, wśród ludzi, którzy aktywnie
walczyli o niepodległość są wrogowie Polski. Zaczęto szukać wrogów, gdzie
tylko się dało. Na tapecie ciągle widnieje hasło: kto nie z nami, ten przeciwko
nam, zamiast: kto nie przeciwko nam, ten z nami. Prawda, że brzmią bardzo
podobnie, że można się pogubić, ale jednak znaczenie mają ciut inne. Z
drugiej strony usilnie tropiono Oszołomów, którzy byli przeciwko nowoczesności,
którzy blokowali nieuniknione rewolucje w dziedzinie moralności, etyki.
Wojny na górze, wzmacnianie lewych nóg, podawanie sobie prawych i rosnąca
z każdym dniem arogancja post - komunistów, którym dzisiaj wyrosły bujne
piórka wyhodowane na żyznej glebie Polaków - Katolików. Pan Premier Miller,
Minister Siwiec brylują w pochodzie cyników PRL-u. Wyśmiewają każdego spoza
swojego układu, gloryfikują osiągnięcia PRL-u. Dla nich przejście od PRL
do III Rzeczypospolitej to była delikatna korekta kursu, którą PZPR utrzymuje
od wojny. Najgorsze jednak jest to, że wyśmiewani całkowicie na wyśmiewanie
zasługują. A My ciągle szukają wśród siebie Onych, którzy są gorsi od tamtych
Onych, bo to przecież zaplute karły reakcji. Wyszukujemy nazwiska, życiorysy,
powiązania, aby dowalić, aby dokonać kolejnego ,,łączącego podziału". I
tak od wyborów do wyborów, od podziału do podziału. Nie biorąc odpowiedzialności
za nic, bo i tak za wszystko odpowiadają Oni, prą do przodu zastępy prawicowych,
lewicowych nieudaczników, którzy tworzą ,,próżniaczą klasę polityczną",
jak mawia profesor Nowak.
Kościół
na początku wpisał się w tę walkę każdego z każdym jakby był rasowym graczem
na scenie politycznej. Przecierałem oczy ze zdumienia. Znak sprzeciwu,
obrońca wartości ima się metod prosto z ulicy? Opamiętał się nawet dość
szybko - przyszło otrzeźwienie. Niestety okazało się, że było już za późno.
I tak zmarnowana została ogromna, niepowtarzalna szansa na stworzenie nowej
Polski, nowej jakości po okresie komunizmu i hodowania nowej rasy ludzkiej
- homo sovieticusa. Okazało się, że nowa rasa opanowała nas prawie doszczętnie.
Coraz
mniej we mnie nadziei, coraz więcej zwątpienia, że uda nam się w Polsce
żyć razem. Zataczamy ogromne koło historii - dochodzimy do systemu, w którym
będą tylko My i Oni - a to już przerabialiśmy. Z tym, że tych Onych będzie
mnóstwo różnych odmian, tych My także. Każdy będzie miał swoje Ja, i każdy
będzie miał swoich Onych, których trzeba zwalczać wszelkimi możliwymi sposobami.
Mówiąc językiem profesora Nowaka: każdy będzie miał swojego Żyda, na którego
będzie mógł zwalić wszelkie swoje niepowodzenia, utrapienia, bolączki.
Coraz mniej nadziei, ale, z drugiej strony, czy oprócz nadziei coś jeszcze
pozostało? Niektórzy uważają, że uratuje nas Unia Europejska. Że przygasi
skrajności, utemperuje, ucywilizuje. Czy to jest możliwe? Nie wydaje mi
się. Jednak z drugiej strony obserwuję, że Unia to jedyna sprawa, która
jest w stanie jeszcze jakoś poruszyć Polaków. Poruszyć na dwa sposoby:
aktywny - do działania na rzecz nie przystąpienia do Unii oraz pasywny
- polegający na nic nie robieniu i czekaniu aż wstąpimy i wtedy będzie
wspaniale. Marazm, który w związku z tymi dwoma stanami, występuje w Polsce
przeraża mnie okrutnie. A jest tyle do zrobienia. Razem, nie osobno. Gdyby
energię używaną do tropienia Żydów i klerykałów skierować ku wspólnej sprawie,
ileż byłoby pożytku. Niestety, to takie nie populistyczne. Lepiej dokopać
wszystkiemu wokół - to takie medialne...
Przyznam
się bez bicia, że trudno znaleźć mi jakieś racjonalne uzasadnienie dla
nadziei dla Polski. Jest mi z tym bardzo smutno, jest mi coraz smutniej.
Z każdym dniem uciekają kolejne szansę i wcale nie chodzi mi o pieniądze
z Unii, których tyle marnujemy. Mam na myśli szanse dla nas jako kraju,
jako pewnej wspólnoty ludzkiej, która złączona została wspólnymi losami,
wspólnymi przodkami, wspólnym językiem, ziemią, wspólnym etosem. Czyżby
to wszystko dzisiaj nie istniało, czyżby homo sovieticus o tym wszystkim
zapomniał, został z tego odarty? Jeżeli tak, jeżeli tak się stało, to co
mamy czynić? Popełnić zbiorowe samobójstwo, uciec, gdzie pieprz rośnie?
A może spróbować wszystko od początku. Chciałem napisać od zera, ale mam
wrażenie, że jesteśmy daleko na minusie! Jednak i tak nie ma innego wyjścia.
Tylko skąd przyjdzie otrzeźwienie, czy my zauważymy otrzeźwienie? Na razie
mamy przed sobą wybory i to nie tylko te polityczne. Wybory czekają na
nas każdego dnia, za każdym rogiem. Wybierajmy dobrze, wybierajmy lepiej,
bo inaczej zginiemy.
ps1.
Pamiętajcie drodzy wyborcy, że w dzisiejszych czasach karta wyborcza wrzucona
do urny bez żadnych krzyżyków jest nieważna. Nie można już, tak jak za
dobrych czasów PRL-u, nie zbrukać się nie kreśleniem po kartce. A więc
długopisy w ręce i głosujmy dla dobra wspólnego. Głosujmy na ludzi, którzy
widzą świat dalej niż do swojej kieszeni, ewentualnie kasy swojej partii,
bądź organizacji. Którzy to są? Nie wiem! Mam nadzieję, że to tylko na
razie, że będę miał szansę się dowiedzieć. Wiem jedno. Nie dajcie się zwieść
łatwym obietnicom. Uważajcie na cwaniaków, którzy uaktywniają się tylko
w czasie wyborów, a potem nic nie robią. Jeżeli takich znacie mówcie o
nich znajomym. To mają być wasi przedstawiciele, którzy będą dbali o nasze
dobro wspólne.
ps2.
Drodzy kandydujący pamiętajcie, że polityka to sztuka czynienia dobra wspólnego.
Przy czym dobro wspólne nie dotyczy waszej partii, czy organizacji, waszej
rodziny, bloku, czy nawet dzielnicy. Dobro wspólne to na przykład miasto
Ruda Śląska, a wy jesteście kandydatami na to żeby nam, waszym wyborcom
służyć, najlepiej jak potraficie.
Jako
redakcja ,,Bez Tytułu" oraz środowisko kilkudziesięciu bliskich nam ideowo
osób, członków wireckiej społeczności i wireckiego Kościoła, a także tych,
którzy mimo, że nie identyfikują się z naszą wspólnotą wiary, są nam bliscy
duchowo i intelektualnie, apelujemy do wszystkich osób, grup, organizacji,
stowarzyszeń, związanych z nurtami narodowo - katolickimi, o podjęcie dialogu,
o rozwagę, o godne i ludzkie traktowanie w myślach, słowie i czynie tych
wszystkich, którzy inaczej myślą, czują, inaczej widzą i oceniają rzeczywistość,
będąc jednocześnie pełnoprawnymi współgospodarzami i współtwórcami naszego
wspólnego domu, naszego Kościoła, naszego społeczeństwa, naszej Polski.
Protestujemy
przeciwko wywyższaniu i wyświęcaniu postawy zamkniętej, niedialogicznej,
postawy posiadania prawdy jako wzorca katolicyzmu, Kościoła. Niedopuszczalne
jest, aby takie stanowisko, płynące niewątpliwie z ludzkich słabości i
ograniczeń, stawało komukolwiek na drodze do Jezusowej Ewangelii - Dobrej
Nowiny.
Protestujemy
przeciwko zawłaszczeniu przez ideologię narodowo - katolicką bliskich nam
i najbliższych treści i wartości, takich jak: chrześcijaństwo, polskość,
Kościół, naród, jak wreszcie prawda, której odczytywanie, odkrywanie, poznawanie
jest prawem i obowiązkiem każdego z nas. Nie podzielamy ideologii narodowo
- katolickiej, ale nie jest to i nie może być jakakolwiek przyczyna wydziedziczania
nas z dobra wspólnego i powszechnego.
Protestujemy
przeciwko wykorzystywaniu przez przywódców i ideologów ruchów narodowo
- katolickich ludzkiej biedy, ludzkiego nieszczęścia, wszelkiego niedostatku
i niezadowolenia do realizacji celów, które są niedobre, a często wręcz
złe. Niedopuszczalne jest żerowanie na ludzkiej słabości, niewiedzy, zagubieniu,
wcielanie wszelakich wydziedziczonych do armii ślepo siejących spustoszenie
i nienawiść w myśl totalitarnych popędów i fobii nawiedzonych liderów.
Wyrażamy głęboką solidarność ze wszystkimi pokrzywdzonymi i cierpiącymi
na naszej polskiej ziemi, w naszym społeczeństwie, Kościele. Jesteśmy gotowi
towarzyszyć i pomagać każdemu, który potrzebuje tej pomocy, lecz wzbrania
się przed uzyskaniem jej kosztem innych, na wszelki zły sposób.
Apelujemy do naszego lokalnego Kościoła, szczególnie w osobie ks. Proboszcza, księży wikarych, grup i wspólnot świeckich działających przy parafii, o podjęcie działań zmierzających w stronę jedności i współodpowiedzialności za to, co zostało nam tu i teraz powierzone. Pora zasiąść do stołu, pora rozmawiać, pora zacząć słuchać siebie nawzajem. Kościół, to przedziwna rzeczywistość, gdzie istnieć, żyć i tworzyć może wszelka inność i wszelka różnorodność. Łączy nas Jezus, Jego Ewangelia, wspólne umiłowanie prawdy i wspólna nadzieja zbawienia. Św. Paweł pyta: cóż może nas odłączyć od miłości Boga? Zadajmy sobie to pytanie. Spróbujmy na nie odpowiedzieć. Zróbmy rachunek sumienia. Daremna jest próba szukania jakichkolwiek usprawiedliwień. Apelujemy o dialog i spotkanie.
Deklarujemy,
że główną regułą naszego myślenia, mówienia i działania jest zasada ,,zło
dobrem zwyciężaj". Nie ma dla nas od niej ani odpoczynku, ani wyjątku.
Każdy, nawet gdyby miał rację, kiedy przestaje tworzyć dobro, kiedy przestaje
być dobry, traci tę rację. Nie szukamy więc, ani nie potrzebujemy wroga.
Chcemy natomiast wieść spór z każdym, kto jest gotów swoje racje przedstawić,
kto jest gotów z otwartością i w prawdzie otworzyć się na rację innych.
Chcemy też przeciwstawiać się złu, gdziekolwiek ono się objawia, gdziekolwiek
krzywdzi ono drugiego człowieka, chcemy mu przeciwstawiać się dobrem, takim
dobrem, na jakie nas tylko stać, na jakie potrafimy się zdobyć tu i teraz.
Nawet gdyby miało to być tylko słowo, myśl, modlitwa, bezbronność - będzie
to i musi być dobro.
Za
wszystkich ,,fizycznych" i duchowych akcjonariuszy apelu