"obowiązek mówienia"

("Bez Tytułu", nr 72, 29 września 2002)
(Poniższe teksty zamieszczamy za zgodą redakcji)

Poniższy tekst jest zapisem roboczej rozmowy redakcyjnej, której bezpośrednim powodem było

zetknięcie się z osobą, poglądami, sposobem widzenia i opisywania rzeczywistości pana dr hab. Jerzego Roberta Nowaka, profesora Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Częstochowie, który na zaproszenie ks. proboszcza gościł w naszej Wawrzyńcowej parafii i w dniu 7 września spotkał się z dużą, jak na wireckie warunki i doświadczenia, grupą słuchaczy. Współorganizatorem spotkania było biuro radia Maryja, działające przy naszej parafii oraz miejscowi działacze Ligi Polskich Rodzin. Rozmowa nasza jest próbą rozpoczęcia systematycznego i konkretnego przemyślenia problemu, jaki wiąże się z istnieniem, działaniem, a także samą naturą i kształtem grup, środowisk, osób o poglądach i przekonaniach, nazwijmy to ogólnie, narodowo-katolickich. Każdy z nas, który słuchał pana profesora Nowaka, który obserwował reakcje jego audytorium, słuchał zadawanych pytań i udzielanych odpowiedzi, czuł się bardzo poruszony i zaniepokojony. To doświadczenie stało się chyba punktem przełomowym naszego stosunku do zjawisk, jakie w Polsce, w polskim społeczeństwie, a nade wszystko w polskim Kościele i w jego cieniu obserwujemy od lat, ze szczególnym uwzględnieniem tego, co stało się po roku 1989. Poczuliśmy po prostu w sobie zwyczajny obowiązek mówienia.
 

 

Bodzio: spotkaliśmy się, aby wspólnymi siłami, wzajemnie się inspirując i uzupełniając wypracować choć zręby jakiegoś własnego stanowiska wobec tego, co obserwujemy w Polsce, w Kościele polskim, co wiąże się z działaniami chociażby Radia Maryja, Ligi Polskich Rodzin, pana profesora Nowaka, ale tak naprawdę jest głęboko zakorzenione w sercach i umysłach wielu ludzi i organizacji. Dwóch z nas brało bezpośredni udział w spotkaniu z panem Nowakiem, dwóch wysłuchało tylko nagrania jego wypowiedzi, ale myślę, że jako punkt wyjścia to w zupełności wystarczy. Potrzeba posiadania w sobie takiego wewnętrznego stanowiska, swojego własnego przekonania, jest moim zdaniem czymś podstawowym i niezbędnym. Ja sam czułem się na w/w spotkaniu bardzo przygnieciony i przygnębiony, i w sumie zupełnie bezradny i bezsilny. Wszystko wołało we mnie ,,nie, to nie tak", ale nie mogłem wydobyć myśli, głosu, reakcji, niczego. Potrzeba, jestem o tym przekonany, silnego fundamentu, oparcia dla tych wszystkich, którzy jak najbardziej cenią wartości niesione przez polskość i chrześcijaństwo, ale zupełnie nie mogą się pogodzić z rozumowaniem i retoryką narodowo-katolicką. Zjawisko, o którym myślimy i zamierzamy mówić jest z pewnością bardzo złożone. Wgląd w jego naturę musi odbywać się na wielu płaszczyznach, takich jak polityka, procesy społeczne, kultura, czy wreszcie, co bardzo istotne, religia. Nasza rozmowa jest zaledwie nieśmiałą próbą dotknięcia problemu, ale czujemy w sobie obowiązek, aby to zrobić. No właśnie, zacznijmy od uświadomienia sobie, co jest w nas samych głównąprzyczyną tego, że chcemy, czy nawet musimy dać swój głos w sprawie.

Mirek: Mnie motywuje przede wszystkim strach. Po spotkaniu z panem Nowakiem zwyczajnie się przestraszyłem. Do tej pory, choć wiedziałem o tym zjawisku, to jednak uważałem, że ono mnie bezpośrednio nie dotyczy. Poglądy głoszone przez tego typu środowiska są mi obce, a wokół mnie nie ma właściwie ludzi jakoś szczególnie je uosabiających, więc sprawa jest ode mnie daleko. Niestety uświadomiłem sobie, że rzeczywistość jest inna. Problem okazał się być bardzo blisko mnie, tuż za moimi drzwiami, można powiedzieć. Ludzie, którzy myślą tak jak profesor Nowak są po prostu obok mnie, a ich postawa i sposób działania ukazały mi się na tym spotkaniu w takim świetle, że zwyczajnie się ich przestraszyłem. Chciałbym się też nie zgodzić z jedną tezą postawioną w twoim wstępie. Ja uważam, że całe to zjawisko jest bardzo proste, bardzo prymitywne, i mówienie, że ono jest złożone tylko zaciemnia sprawę, utrudnia jego właściwą ocenę. Takie jest moje zdanie.

Rafał: Ja dla odmiany chciałbym nie zgodzić się z tobą. I to jest też odpowiedź na pytanie dlaczego tu jestem. Nie byłem na tym spotkaniu, wysłuchałem nagrania jego fragmentów. I tak, jak dla mnie wytłumaczenie różnych spraw jest przeważnie proste, najczęściej przyczyny upatruję w ludzkiej głupocie, tak teraz obserwuję wokół siebie mnóstwo drobnych , przykrych zjawisk, które są bardzo różne i stosowanie do nich jednego klucza jest niewystarczające, zbyt ogólne, nie prowadzi do żadnych wniosków. Zgadzam się więc z Bodziem, że jest to zagadnienie złożone, zahaczające i o kwestie społeczne, i o to, że to nie było przecież tylko spotkanie przedwyborcze, o to, gdzie się to odbywało...

Mirek: Pod tym względem masz rację, to na pewno dotyka wielu dziedzin życia.

Rafał: Ale przyczyny zjawiska są też wielopłaszczyznowe, a przez to ich wychwycenie jest skomplikowane. Moje obecność tutaj jest powodowana chęcią głębszego zbadania problemu, wysłuchania innych opinii, skonfrontowania się z innymi. Bo to nie jest tak, że wystarczy człowieka skwitować etykietką: ,,to jest głupie", skoro chociażby na spotkanie z nim przychodzi kilkadziesiąt żywo zainteresowanych osób, co jest swoistym ewenementem w doświadczeniach chociażby waszych prób organizacji spotkań czy rozmów.

Bodzio: Jest niewątpliwie na terenie naszej parafii, w Wirku w ogóle, silne i prężne tego typu środowisko. Spośród grup, ruchów, organizacji skupionych gdzieś pod auspicjami kościoła owo jawi się tu, u nas, jako najwyraźniejsze, najgłośniejsze, najbardziej skuteczne. To trzeba szczerze, choćby nawet ze smutkiem, przyznać.

Marek: Gdybym miał odpowiedzieć dlaczego tu jestem, to przede wszystkim musiałbym powiedzieć, że lubię tego typu rozmowy, spotkania, często staram się w nich uczestniczyć, bo to, co dzieje się wokół, co nas dotyczy, żywo mnie interesuje. To po pierwsze. A jeżeli chodzi konkretnie o temat jaki poruszamy, to cała sprawa bardzo mnie zasmuciła. Zasmucił mnie wymiar tamtego spotkania, to, że takie zapatrywania znajdują swoje miejsce, swój posłuch w bliskości kościoła. Pomyślałem, że nawet, jeśli jakaś część poglądów tych ludzi jest uzasadniona i prawdziwa, to sposób, w jaki je prezentują, sposób, w jaki odnoszą się do innych jest fatalny. Masa wartościowych osób zostaje przez nich w brutalny sposób zaatakowanych, oskarżonych, odsądzanych od czci i wiary. W moim rozumieniu ma to z chrześcijaństwem niewiele wspólnego. To, że w dzisiejszym świecie czyste dochodzenie do prawdy, z uczciwością i poszanowaniem innych jest trudne, czy mało skuteczne, niczego nie zmienia. Nie można, będąc chrześcijaninem, w taki sposób bronić, czy głosić swoich racji.

Bodzio: Jeżeli chodzi o mnie, to na spotkaniu, do którego się odnosimy widziałem dwie sprawy. Po pierwsze, pana profesora Nowaka, człowieka owładniętego jakąś pasja, jakimś widzeniem świata, siebie również, zaangażowanego po uszy w to, co wydaje mu się słuszne, raczej zamkniętego na wszystko, co mogłoby jego racje podważyć. A potem długo, długo nic i w końcu pojawiają się ludzie, którzy są słowami Nowaka zafascynowani, którzy łączą jego doktryny ze swoimi obserwacjami, lękami, urazami, ze swoją, w gruncie rzeczy, bezradnością wobec bliższej i dalszej rzeczywistości. I jeżeli nie pociąga mnie zbytnio pasja dyskutowania z głównym ideologiem tego ruchu, to jestem żywo zainteresowany losem, postawą, decyzjami ludzi, którzy mniej lub bardziej w tym wszystkim tkwią. Zresztą ich sytuacja, z mojego punktu widzenia, wygląda tragicznie, wymaga raczej współczucia niż potępienia. To, co mnie najbardziej poraża i przeraża, to fakt, że są obok mnie ludzie, którzy potrafią tak szybko i brutalnie postawić na głowie cały świat wyznawanych przeze mnie wartości. Bo przecież prawda, uczciwość, patriotyzm, wiara - to wszystko i dla mnie jest cenne, to wszystko znaczy, ale okazuje się, że znaczy zupełnie coś innego, że może być skierowane przeciwko drugiemu człowiekowi. Na razie tylko w słowie, w postawie, ale to niczego nie zmienia. Okropnie się czuję w miejscu, w którym zła opinia o drugim człowieku, bezsensowne antysemickie hasło, obrażanie innych, deprecjonowanie ich wartości z powodów często zupełnie irracjonalnych, powoduje salwę uśmiechu, czy aplauz. Każdy przeciwnik jest krytykowany, deptany, skreślany, natomiast wobec siebie, wobec swojej czysto ludzkiej postawy (nie wnikam w sprawy fachowości) nie ma żadnych wymagań. Prowadzi to do sytuacji, w której liczą się tylko swoi, a inni to hołota. Przy czym to pan Nowak, swoim autorytetem decydował o tym, kto jest jeszcze swój, a kto nie, albo kto się na swojstwo nawrócił. Nawet podczas spotkania kilku ,,swoich" przestało nimi być, jak choćby ,,delikatnie napiętnowany" ,,Gość Niedzielny". Chciałbym się jeszcze odnieść do tego, co Marek mówił o tych trudnościach w dochodzeniu do prawdy. Jest takie negatywne przysłowie, które mówi, że cel uświęca środki. Otóż w moim odczuciu w przypadku ruchów narodowo-katolickich, czy w ogóle mówiąc narodowo-religijnych, ani cel nie jest właściwy, ani środki godne. Chcę więc rozmawiać, zrozumieć, chcę coś z tym zrobić, choć nie wiem do końca co.

Marek: Mówiłeś na początku o stworzeniu jakiegoś stanowiska wobec tych ruchów, jakiegoś przeciwciężaru. Od razu pomyślało mi się, że patrząc realnie na naszą sytuację, na to, jaki mamy wpływ, jako świeccy, na to, co się dzieje w ramach Kościoła, czy przy kościele...

Rafał: W ogóle jako ktokolwiek, kto chce głosić coś głębszego, przemyślanego. Papież przykładowo głosi rzeczy, które musiałyby przewartościować postawę tych ludzi, a jednak nie mają, zdaje się, na nich wpływu.

Marek: Tak, ale ja patrzę raczej bardziej lokalnie, na to, co dzieje się tutaj, u nas, co mogą tacy ludzie, jak chociażby my. Chyba żeby było nas więcej, żeby udało się ściągnąć takiego, czy innego człowieka, który potrafiłby zaprezentować inne racje i pociągnąć ludzi za sobą. Realia pod tym względem nie napawają raczej optymizmem. Wydaje mi się, że tworzenie takiego przeciwciężaru mogłoby wyjść po prostu od strony księży, ale niestety większość z nich albo sprzyja tego typu ideologiom narodowo-katolickim, albo nie wykazuje żadnego zainteresowania tematem. A przecież są oni ciągle poważnym ośrodkiem budowania mentalności ludzi, są w stanie zebrać tychże ludzi wokół jakiejś sprawy, albo przynajmniej udzielić pomocy. Niestety, tak się raczej nie dzieje, chyba, że w takich właśnie wypadkach, jak to ostatnie spotkanie.

Bodzio: No dobrze. Skoro poszliśmy w tym kierunku myślenia, to zadajmy sobie pytanie, czy rzeczywiście ruchy, o których mówimy są tak związane z religijnością, że poprzez tę religijność można na nie jakoś wpłynąć? Wywołujesz kapłanów, jako tych, którzy mogliby pomóc. A ich głównym polem działania jest przecież religia. Czy nie jest jednak tak, że w swojej rzeczywistości ruchy narodowo-katolickie są wręcz areligijne i argumenty wzięte z religii, w sensie ewangelicznym, są bezsilne, bezradne wobec nich. Religijność dla tych ludzi jest tylko pewnym instrumentem, pewną ramką do obrazu, czymś, co może posłużyć do zupełnie innych celów.

Rafał: Obojętnie, czy ludzie, o których mówimy są religijni, czy areligijni, czy religię traktują instrumentalnie, to Kościół poprzez księży, hierarchię, jako poważny ośrodek opiniotwórczy może wiele zdziałać, wiele zmienić.

Bodzio: W tym sensie na pewno, jako głos wyrażania i kształtowania pewnej społecznej opinii.

Rafał: Mają przecież możliwości, infrastrukturę nieporównywalną z żadną inną instytucją, z samorządem, ze szkolnictwem.

Bodzio: Zgadzam się, to jest niezmiernie istotne. Ale moje pytanie dotyczy tego, brutalnie mówiąc, czy do tego ruchu można się ,,dobrać" od strony religii.

Marek: Wydaje mi się, że można go skonfrontować z religią. Jeżeli coś dzieje się wśród parafian, przy parafii, jeżeli rozwija się i kwitnie pewna mentalność, to obowiązkiem kapłanów, świeckich, którzy mają jakiś wpływ, jest konfrontowanie tego z ewangelią. Trzeba pokazać, że taki sposób działania, taki sposób mówienia o innych ludziach jest jasno i wyraźnie niezgodny z tym, czego nauczał Jezus, jest wbrew temu chociażby, do czego wzywał nas papież podczas ostatniej pielgrzymki. Robiąc taką konfrontację można uczyć ludzi, jak być powinno, co trzeba zmienić, można tworzyć jakieś zdrowe środowisko, przyciągać innych ludzi.

Bodzio: To wszystko, co mówisz jest ekstra. Tylko aby kogoś skonfrontować na polu religijnym, on musi być człowiekiem religijnym, czyli jego świadomość religijna musi mieć kontakt z jego życiem, myśleniem, postawą, poglądami, widzeniem świata itd. A jeżeli religijność jest tylko zbiorem rytuałów, poza życiowych czynności, zachowań, jeżeli jest zamknięta, nie mająca kontaktu z rzeczywistością, to jak wpłynąć poprzez chociażby ewangeliczne wezwania na życie tego człowieka? Przecież oni nie posługują się sformułowaniami typu: ,,Bóg każe tępić żydów", albo ,,Bóg wybrał Polaków aby oczyścić swój naród" - takie poglądy można byłoby zmieniać poprzez ich własną religijność. Ale złe odnoszenie się do drugich, poniżanie bliźniego, gdy jest inny, kłamstwo na korzyść własnych poglądów nie ma z religią w tamtym wydaniu, nic wspólnego. Dlatego też, moim zdaniem, poprzez argumenty religijne, w sensie ewangelicznym, niczego nie da się w nich za bardzo zmienić. A religijność oparta na kulcie jedynie, na masowych wiecach i wystąpieniach na pewno do życiowej postawy swoich wyznawców się nie odniesie. I dlatego też te ruchy tak łatwo zagnieździły się, pomimo swoich skrajnie niechrześcijańskich postaw i poglądów, w Kościele, pod jego osłoną, taką, czy inną kuratelą.

Marek: Myślę, że jedno drugiego nie wyklucza. Konfrontujesz po prostu to, czego nauczał Jezus z ich konkretnym postępowaniem, z ich postawą.

Rafał: Jeśli dobrze Cię Bodzio rozumiem, to sugerujesz, że to nie jest właściwie ruch religijny, że oni są jakby bardziej obok religii, niż to się wydaje. Ale z pewnością, jeśli tak jest, to nie są tego świadomi. I problem jest w tym, że ewentualne uświadomienie im własnego stanu jest rzeczą niezmiernie trudną.

Mirek: Myślę, że Bodzio zadaje pytanie, na które odpowiedź jest właśnie bardzo prosta. Ten ruch jest religijny w 200%! Wzięli się od o. Rydzyka, który jest redemptorystą, zakon animował Radio Maryja, które jest stricte religijne, kierowane i prowadzone przez duchownych. Większość czasu antenowego to jednak modlitwy, transmisje takich, czy innych obrzędów liturgicznych, to jest z pewnością religijne. Zresztą jeżeli radio nazywa się Radio Maryja, jeżeli wspólnoty przez niego zakładane nazywają się Rodzinami Radia Maryja, to sprawa jest, w rozumieniu twórców i uczestników tego ruchu, na wskroś religijna.

Bodzio: Bez wątpienia. Tylko, że ta religijność nie ma niczego do powiedzenia, co byłoby pomocne nam do zmiany złego, naszym zdaniem, stanu rzeczy. I co za tym idzie, nasze oburzenie, z takiego punktu widzenia, jest bez zasadne, jest stratą czasu. Po prostu nie ma się czemu dziwić.

Marek: Rozdźwięk między tym, co niesie religia a życiem, jest w przypadku chrześcijaństwa i każdej innej religii stały i odwieczny. Ale jego istnienie musi być odnoszone ciągle do wymagań, jakie stawia religia, wiara, ewangelia.

Mirek: Ja chciałbym zauważyć, że odkąd sięgam pamięcią, to w Kościele od zawsze istnieli i byli ludzie tacy, jacy dzisiaj skupiają się w środowiskach bliskich Radiu Maryja. Od zawsze wiodłem z tymi ludźmi spór o jakość wiary, o kształt Kościoła, o stosunek pomiędzy wiarą i życiem.

Rafał: Skoro jest to więc już ruch masowy, jak Mirek wspomniał, wręcz już historyczny, tak bardzo mocno ugruntowany, to można by zadać pytanie, czy jego powstanie i rozwój nie jest w jakiś sposób motywowane przez klerykalną formułę Kościoła, jaka po prostu istnieje. To, co dzieje się na styku Kościół-świat zależy w bardzo dużym stopniu od postawy, w ogóle jakiegoś intelektualno-duchowego formatu księży. Stan duchowieństwa, jego postawa, w dużej mierze daje zachętę i warunki do istnienia i rozwoju ruchów, jakie tutaj omawiamy.

Bodzio: W jakiejś mierze na pewno. Cała sytuacja ma swoje źródło w ogólnie marnej świadomości religijnej, jaką posiadamy, niezależnie od tego kim jesteśmy w Kościele, czy też świecie. Religijność statyczna, powierzchowna, bezrefleksyjna jest wspaniałym oparciem dla ruchów takich jak rodziny Radia Maryja, czy w sensie politycznym Liga Polskich Rodzin. Taka religijność jest dla tych ruchów bezpieczna, nie może ich w żaden sposób, jak chciałby tego Marek, skonfrontować ze sobą. Jedyny sposób konfrontacji, to ewentualne pytanie, czy spełniasz przykazane praktyki, czy wierzysz jedynemu głosowi, czy oddałeś swój głos na swojego, właściwego człowieka? Ludzie przejęci ewangelią nie mają szans ze swymi apelami, wezwaniami (co nie znaczy, żeby tego nie czynić) dotrzeć do tak zamkniętych na to, co inne, środowisk. Jedyny sposób, to po prostu zmieniać naszą polską religijność, ożywiać ją, otwierać, nasycać duchem ewangelii, stwarzać rzeczywiste pole wspólnoty, dialogu, kontaktu człowieka z człowiekiem.

Mirek: Niestety w Kościele katolickim nie ma jednej religijności. To nie jest kwestia stopniowania jakości. Ktoś jest mniej religijny, ktoś bardziej. Istnieją inne od siebie religijności, zupełnie różne. Obie mogą być gorące, ale są zupełnie inne. Dla mnie np. religijność Radia Maryja jest zupełnie obca, oparta na całkowicie innych przesłankach niż moja własna.

Bodzio: No tak, ale ja poczuwam się z nimi do wspólnego korzenia, do wspólnego źródła. Myślę, że wbrew pozorom, wyrastamy z tego samego pnia.

Mirek: Jeżeli to przedstawisz jako drzewo, to trzeba by się utożsamić z dwoma przeciwległymi, bardzo dalekimi i obcymi sobie gałęziami. Nie mamy szans się spotkać, chyba, że cofnęlibyśmy się do pnia, czy korzeni.

Rafał: Bardzo mi się podobała ta metafora drzewa. Jeżeli jesteśmy na tak odległych gałęziach, to rzeczywiście metodą walki, tak to nazwijmy, z tak niedobrymi naszym zdaniem poglądami, musiałoby być nasze cofnięcie się. Hasło: ,,zło dobrem zwyciężaj" jawi się jako nieskuteczne, działanie religijne, w naszym rozumieniu, spływa po tych ludziach. A więc aby się ,,spotkać" trzeba by się cofnąć i być może używać nawet ich metod.

Bodzio: To nie tak. To obie strony musiałyby się cofnąć. Żeby się spotkać i jedni, i drudzy musieliby z czegoś zrezygnować. W imię tego wspólnego pnia.

Mirek: Takie cofnięcie można rozumieć zupełnie odwrotnie, jako wzniesienie się.

Bodzio: To da się pomyśleć, ale realizacja praktyczna nie ma zbyt wielkich szans.

Mirek: Można oberwać liście i przyciąć gałęzie.

Rafał: No właśnie, może to jest właśnie to. Spójrzcie na Francję, Holandię, Niemcy. Poziom świadomości myślenia u przeciętnego człowieka jest tam na tyle wysoki, że tego typu ruchy np. we Francji z 15% katolicyzmem nie należą w żaden sposób do Kościoła, realizują się na innych zupełnie płaszczyznach.

Bodzio: A więc proces laicyzacji byłby tym, co spowoduje, że problem przestanie istnieć, zamiast być wcześniej rozwiązany. Bardzo ciekawa, ale dosyć ryzykowna teza i w sumie smutna.

Mirek: Wyrokowanie o tym, czy ktoś wierzy, czy nie, czy jest w Kościele, czy nie, jest zawsze zajęciem niebezpiecznym. Choć dla mnie osobiście ta sprawa jest jasna. Te ruchy są, jeżeli chodzi o religijność, heretyckie, są jak sekty. Ale może się też okazać, że kościół katolicki chce być taki jak one, wtedy ja zostanę bardzo chętnie heretykiem, proszę bardzo.

Bodzio: Myślę jednak, że rozmawiamy o zjawisku o wiele szerszym niż religijne. Ludzie, o których mówił Mirek, którzy od lat będąc w Kościele, mają określone preferencje, oczekiwania, które w Radiu Maryja czy LPR znajdują teraz swoje ujście, stanowią tylko część zaplecza owych omawianych przez nas ruchów narodowo-religijnych.

Mirek: To, że narodowa idea łączy się z religią, to nie jest nic złego, wręcz przeciwnie, problem jest w tym, jak to się dzieje i jaka jest to religia i jaki naród.

Bodzio: Oczywiście. Jest to problem, o którym wspomniałem: co znaczą słowa, wartości, idee, do jakiego rozumienia ktoś je przyciągnął, w czym je zamknął.]

Marek: To i tak nie zmienia faktu, że jedynym sposobem na naprawę jest kreowanie ludzi, przemiana ich mentalności. Obojętnie gdzie to się będzie działo i w jakich okolicznościach, czy z religią, czy bez i tak chodzi o to samo. Choć religia stwarza ku temu ogromne możliwości, może dojść tam, gdzie inne argumenty nie mają dostępu.

Bodzio: Aby zmieniać mentalność trzeba zrozumieć na czym zasadza się to, co chcemy zmieniać, skąd jest stare, które chcemy zastąpić nowym. Spróbujmy więc pomyśleć skąd bierze się obecna żywotność i siła takich ruchów mieszających polityczny radykalizm i populizm z religijną manifestacją?

Rafał: Przyczyn można wymienić milion, ale pierwsza i najważniejsza, która przychodzi mi do głowy to prawo podaży i popytu. Istnieje społeczna potrzeba na takie akurat treści i taki sposób ich prezentowania, są przywódcy, liderzy, którzy tę potrzebę, często z wielkim zaangażowaniem i przekonaniem o własnym posłannictwie, zaspokajają. Taka struktura społeczna, taka jakość tego społeczeństwa jest pierwszą i zasadniczą przesłanką procesów, w jakich uczestniczymy.

Mirek: Ten ruch urodził się jednak wcześniej, w chwili, kiedy w tych konkretnych ludziach, z jakichś przyczyn, urodziły się potrzeby, które później wyartykułowali, a taki pan Nowak teraz je spełnia. Ciekawe jest pytanie, skąd bierze się w ogóle w ludziach takie myślenie, ten typ myślenia.

Rafał: Historycznie rzecz biorąc, to moglibyśmy wrócić gdzie do końca wojny, do czasów, kiedy rozpoczyna się tworzenie jakiegoś nowego społeczeństwa, prawie że bez dawnej inteligencji, która została przetrzebiona przez sąsiadów i naszych rodzimych władców, społeczeństwa masowo i stopniowo pauperyzowanego przez następne 50 lat, totalna ,,urawniłowka" moralna, ekonomiczna, intelektualna i efekt jest widoczny. W 89 roku mieliśmy po prostu to, co mieliśmy. Dzisiaj skutki tego stanu zaczynają się zaostrzać, zaogniać. To są idealne, wręcz inkubatoryjne warunki do tworzenia się takich ruchów.

Mirek: To, co kiedyś powiedziałeś w naszej prywatnej rozmowie o ,,genetycznym homosovieticusie" jest dla mnie, wypisz, wymaluj, idealnym odzwierciedlaniem sytuacji, w której trwamy. Nie można przecież mówić, że nagle w 89 roku, w ludziach uruchomiły się demony. Myślałem kiedyś, że to rodzaj choroby, z której można się wyleczyć, ale twoje sformułowanie o ,,genetycznie zmodyfikowanym gatunku" ludzkim są chyba o wiele bliższe rzeczywistości.

Rafał: Nie chodzi rzecz jasna o jakichś mutantów, tylko o zwyczajny, wydzielony poprzez takie, a nie inne uwarunkowania gatunek ludzki. Pytanie jednak, co z tym zrobić? Czy wilki, jako złe należy wytrzebić, czy też zamieniać je w łagodne, trawożerne barany, albo może zostawić je własnemu losowi?

Mirek: Ja już od wielu lat zastanawiałem się nad fenomenem, skąd się bierze to, że człowiek jest taki, a nie inny, że ktoś jest taki jak ja, a ktoś inny, nie wiadomo czemu, taki, jak o. Rydzyk, czy prof. Nowak. Nie mam na to odpowiedzi, a bez tej odpowiedzi próba diagnozy na płaszczyźnie społecznej jest skazana na niepowodzenie. Cóż można wobec bezradności wymyślić dzisiaj innego, jak np. stosowania tu i ówdzie próba administracyjnego zwalczania takiego, czy innego, uznanego za niebezpieczny, ruchu, ugrupowania, organizacji.

Rafał: Z punktu widzenia samej skuteczności nie ma innej możliwości. Nawet, gdybyś znalazł nie wiadomo jak moralne działanie, a ono byłoby nieskuteczne, to jego wartość jest żadna, w sensie osiągnięcia celu, o jaki chodzi.

Bodzio: No tak, ale czy słabość naszego społeczeństwa, te wszystkie procesy, które nazwaliście, są rzeczywiście jedynymi i decydującymi przyczynami pojawiania się takich ruchów, takich społecznych aspiracji?

Rafał: Może nie jedyną, ale najważniejszą, implikującą jeszcze wiele innych zjawisk.

Mirek: Mówimy: słabość społeczeństwa, ale społeczeństwo składa się przecież z poszczególnych ludzi. Słabość społeczeństwa, to słabość jednostek, przynajmniej większości z nich.

Marek: Parę dni temu Bodzio mówił, że już wie, jak mógł się rozwinąć faszyzm w Niemczech, faszyzm, który później doprowadził do takich, a nie innych tragedii. Trafił po prostu na grunt ludzi niezadowolonych, biedujących, zawiedzionych w stosunku do klasy politycznej.

Rafał: I miał na dodatek cieplarniane warunki, chociażby ze strony elit, czy władzy kościelnej, która już z faszystowskim państwem zawarła konkordat. Zresztą takie smutne przykłady można by czerpać z historii wszelkich światowych totalitaryzmów. Zawsze się to przecież jakoś zaczyna, a rozpoczęty proces, nigdy jeszcze sam z siebie się nie zreformował, chyba, że został przerwany jakimiś wewnętrznymi lub zewnętrznymi okolicznościami, albo po prostu siłą.

Bodzio: Słabość obecna naszego społeczeństwa jest niewątpliwa i niepodważalna, choć moim zdaniem, nie należy jej demonizować. Ludzie bardziej sprawiają wrażenie zmęczonych, zagubionych, zawiedzionych, niż głupich, czy złych. Większym o wiele dla mnie problemem jest brak przeciwwagi dla idei pana Nowaka, o. Rydzyka, Ligi Polskich Rodzin. Nie ma ludzi, nie ma ugrupowań, nie ma ducha pośród tych, którzy wywodzą się z nurtu wolnościowego politycznie i są jakoś etosem swego życia złączeni z chrześcijaństwem. Śmierć elit, które byłyby zdolne pociągnąć ludzi nie przeciwko innym, ale ku wspólnemu dobru, to jest dla mnie problem numer jeden.

Rafał: To jest jednak sprzężenie zwrotne. Elity kreują masy, ale w demokracji, póki co, to masy kreują swoje elity. Każde społeczeństwo ma takie elity, na jakie zasługuje (Machiavelli). Ludzie w ostatnich wyborach powiedzieli: Geremek - nie, Mazowiecki - nie, Liga - tak, Samoobrona - tak. Taki jest wybór, takie jest społeczeństwo.

Bodzio: Ja, w wielu przypadkach, powiedziałem tak samo, jak to społeczeństwo, jeśli chodzi o te wybory na nie. Dlatego, że ,,próżniacza klasa polityczna", o której mówił pan Nowak była i jest, w moich oczach, częściowo faktem. A to głównie z tej przyczyny, że mając wiedzę, możliwości duchowe i intelektualne, nie potrafiła wykorzystać czasu, kiedy ludzie oddawali jej jednak swój głos. Zamiast pomyśleć szczerze i odważnie o ludziach, którzy na nich liczyli, formacje typu AWS, czy Unia Wolności utonęły albo w korupcji i prywacie, albo w marzeniach o nieistniejącej i błogiej klasie średniej. Oczywiście opinia ta w stosunku do wielu poszczególnych jednostek jest niewątpliwie niesprawiedliwa.

Rafał: Ale jak ma się obecna klasa polityczna w stosunku do tamtej?

Bodzio: Nijak, są jak wrzody na tyłku (przepraszam).

Mirek: Co jest łatwiej: głosić i robić to, co o. Rydzyk, czy mówić i robić to, co robił Balcerowicz? Jeżeli miałbym wybierać, co dla mnie przyjemniejsze, co mniej kosztuje, to bez wątpienia wybrałbym o. Rydzyka.

Bodzio: Nie możesz porównywać kolorów z dźwiękami.

Mirek: Większość ludzi w Polsce nie rozróżnia, co jest kolorem, a co dźwiękiem i dlatego wybierają tak, a nie inaczej. Jeżeli ktoś mi mówi, że wszystkim nieszczęściom winni są Żydzi, że wystarczy tylko wyrzucić zagranicznych inwestorów, przywrócić ziemię polskim chłopom, zlikwidować hipermarkety aby było dobrze, aby był polski raj na ziemi, a z drugiej strony stoi Mazowiecki, który mówi, że nasze dochodzenie do poziomu życia Europy będzie trwało kilkadziesiąt lat, a może i kilka pokoleń i mówi: zróbmy grubą kreskę i nie zajmujmy się tak bardzo tym, co było, zabierzmy się do pracy, tego, czy tamtego będziemy musieli sobie odmówić, to jest jasne, że szanse tego drugiego w stosunku do pierwszego pociągnięcia mnie za sobą są nikłe.

Twoja teza jest absurdalna. Polskie społeczeństwo jest takie, że pójdzie po prostu za łatwizną, za prostymi, nie wymagającymi wysiłku propozycjami. Obojętnie, kto będzie je składał. To jest dla mnie oczywiste. A druga sprawa, to wspomniany brak przeciwwagi. A wiesz, kto jest za to przede wszystkim odpowiedzialny? Kościół polski. W 1989 roku był jedyną siłą, która dysponowała zapleczem, środkami, ludźmi do stworzenia czegoś trwałego i mądrego na polu społecznym. Zajął się tym, czym się zajął, wygrywaniem dla siebie małych partii szachów. A mógł naprawdę wiele zrobić, wielu ludzi zainspirować. Jest kilka środowisk, krakowskich, warszawskich, lubelskich, na które Kościół, jako całość, się wypiął, obraził, powiedział, że nie chce się z nimi bratać, natomiast o wiele łatwiej przyszło mu zbratanie z drugą stroną, czego skutki zaczynamy teraz płacić. Płaci je także, powoli, sam Kościół, w osobach hierarchii, księży, świeckich. Dzisiaj nie ma już możliwości odrobienia strat, które powstały, zatrzymania pewnych niszczących procesów.

Bodzio: Rzeczywiście Kościół w 89 roku i później dał plamę. Ale był on wtedy taki jaki był. Myślę, że trzeba o tym pamiętać, bo mówiąc o jakichś wielkich możliwościach, mówisz tak, jakbyś miał przed oczami wspaniałego herosa, który świadomie i z premedytacją wybrał małość i nieprawość. Poza tym większość elit, która w latach 80-tych chroniła się w tym Kościele i przy nim, w latach 90-tych zostawiła go samemu sobie. A więc ruch był nieprawidłowy obustronnie.

Mirek: Moim zdaniem np. taki Mazowiecki był jednym z tych, który chronił Kościół a nie Kościół jego. Przez kilkadziesiąt lat, ze względu na komunizm, zakleił sobie plaster i nie wypowiedział ani słowa krytyki pod adresem Kościoła, choć było naprawdę co krytykować. W roku 89 widocznie uznał, że skoro staliśmy się wolnym społeczeństwem, to Kościół powinien radzić sobie sam. Takich ludzi było wielu.

Bodzio: Właśnie w 89 roku ta ochrona była najbardziej konieczna, już nie przez milczenie, ale przez słowa, przez działania. I to, wbrew pozorom, należało Kościół bronić przede wszystkim przed nim samym. Przecież każdy z tych ludzi, których masz na myśli, nie przestał w 89 roku być częścią tego Kościoła, ale, moim zdaniem, większość z nich nie pomogła mu swoją mądrością stać się tym, czym powinien wtedy być.

Mirek: Ale o kim ty konkretnie mówisz, o jakich elitach?

Bodzio: O wszystkich, którzy w latach 90-tych mieli głos w tym kraju, a nazywali siebie ludźmi solidarności.

Mirek: Ale to nie były żadne elity. Większość z nich to zwyczajna hołota. Tacy ludzie jak Tischner, jak Turowicz, ludzie tego formatu, realizowali to, o czym mówisz.

Bodzio: Był to niestety łabędzi śpiew.

Rafał: Okazuje się, że w Polsce w ogóle brakuje czegoś takiego jak stałe, trzymające się pewnego poziomu, elity polityczne. Po prostu jakość, marna jakość naszego kraju, nie może wytworzyć z siebie czegoś, czego byśmy oczekiwali. Stąd też płynie i słabość naszej religijności, tak myślę.

Mirek: Ludzie Radia Maryja myślą chyba inaczej. Dla nich im większa świadomość myślenia, tym gorsza religijność. Przykładem jest dla nich to, co jest na zachodzie: puste kościoły, brak powołań kapłańskich i zakonnych itp. Polska jest krajem najbardziej religijnym, później jest Irlandia.

Bodzio: Pozwólcie, że wrócę do tego, co mówił Mirek o tym głosowaniu, gdy mamy jednego, co obiecuje łatwo i drugiego, co mówi o realnych trudnościach. Otóż sytuacja jest przeważnie trochę bardziej skomplikowana. Weźmy np. idee narodowo-katolickie. Jest ok.. 20% wyborców, którzy czują się z nimi zżyci, którzy mogą je wziąć za swoje. Jest kilkanaście procent ludzi, powiedzmy jakoś podobnych do nas i jest cała masa tych, których wyznacznikiem jest to, że jest im źle, ciężko, że nie wiedzą, co z sobą począć. Oni pójdą za tymi, którzy ich porwą, przekonają i to nie koniecznie musi być te przykładowe 20% narodowców. Tylko, że w naszej obecnej sytuacji tych 20% nam podobnych po prostu nie ma. A byli, tylko doprowadzili siebie do wyjałowienia, do rozbicia, zmarnotrawili swoje umiejętności i siły.

Mirek: Tak, tylko zważ na to, że o wiele łatwiej jest zebrać, spisać i głosić hasła, idee, jakie głoszą omawiane przez nas ruchy, to można zrobić na kolanie, niż wypracować rzeczywisty, realny, mądry i spójny program dla tego kraju, dla tego społeczeństwa. Taki ideowy program, powiedzmy prawicy, która miałaby reprezentować moje poglądy, jest czymś trudnym nawet do wyobrażenia.

Bodzio: No tak, a ja ci mogę powiedzieć, że mieć pretensje do ludzi intelektualnie, moralnie i duchowo ułomnych, to żadna sztuka. Trzeba wymagać od tych, którym wiele dano. Moim żalem głównym jest to, że choć przeobrażono kraj, gospodarkę, ekonomię, polityczno-społeczne tło naszego kraju (z wieloma niedoskonałościami, ale i tak budzi to podziw), to nie zadbano o kondycję własną, o własny etos, o żywość tego ideału wolności, który winien ludzi pociągać, a nie odstraszać, który winien być czymś pięknym, po prostu. Taki pan profesor Nowak, choć głosi poglądy straszne, z mojego punktu widzenia, to jest jednak człowiekiem z krwi i kości, człowiekiem oddanym sprawie, żyjącym tym, co robi, kimś, kto sam w sobie budzić może nawet szacunek, co nie zmienia faktu, że gdy przechodzi się do treści jest fatalnie i złowrogo. Jeżeli złe rzeczy można głosić z pasją, to o ile bardziej dobre rzeczy na taką pasję zasługują.

Rafał: Wyszliśmy od pytania, co można by zrobić, a skończyło się jednak na wylewaniu swoich żali. Może po prostu inaczej nie można.

Mirek: Nie da się nic zrobić. Dzisiaj już nie ma nic do zrobienia. Straciliśmy całe dziesięciolecia, a może i pokolenia. Przeciwwaga, o której mówi Bodzio, wymaga właśnie takich przedziałów czasowych, aby powstać, choć teraz nie wiadomo jak i nie wiadomo z czego.

Rafał: A więc jednak wierzysz, że to skończy się kiedyś sukcesem?

Mirek: To nie jest wiara, to przeświadczenie, że nie ma innego wyjścia.

Rafał: A oglądasz czasami program ,,Viva" i zastanawiasz się, do czego doszły inne społeczeństwa? Może to właśnie jest strona, w którą zmierzamy?

Mirek: Ale te inne społeczeństwa są po prostu takie, jakie są. Nasze jest natomiast nieprawdziwe. Kościół, powołany do głoszenia ewangelii, zajmuje się czasem bardziej uprawianiem bałwochwalstwa, mówimy o sobie co innego, a jesteśmy kim innym, pod płaszczykiem religijności chowamy nienawiść, chęć władzy. Bądźmy tacy, jakimi naprawdę jesteśmy. Jeżeli jesteśmy źli, to nie udawajmy aniołków. Jeżeli chodzi nam o dołożenie innym, to nie mówmy, że to dla ich dobra, w imię narodu czy Boga. Jak świnia mówi o sobie ,,jestem świnią" to jestem w stanie jej świństwo uszanować.

Rafał: Obawiam się, że cała sprawa może jednak ciągnąć się w nieskończoność i dryfować właśnie raczej ku mieliźnie niż ku głębi.

Bodzio: A co do tych żalów, to nie jest tak źle, po prostu próbujemy jakoś spojrzeć na omawiane zjawisko i naświetlić je z różnych stron i w różnych kontekstach, także osobistych. Wróćmy jednak do rzeczy i spróbujmy przemyśleć, choć trochę, ten pierwszy człon nazwy interesujących nas ruchów. Chodzi o odwołania do narodu, narodowości, wartości narodowych itd. Wydaje mi się, że jest to wątek bardzo charakterystyczny i znaczący. W demagogii pana Nowaka, każdy, nawet ,,najgorszy Żyd", mógł dostać pochwałę, jeśli zrobił coś, albo powiedział coś przydatnego dla sprawy polskiej. Myślę, że nawet religijność nie jest tak istotna, jak owe narodowe aspiracje. Zresztą historycznie patrząc, nurty narodowo-religijne zawsze z biegiem czasu odklejają się od religii macierzystej, a czasem nawet zaczynają ją zwalczać.

Rafał: Zastanawianie się, co stoi w tych ruchach wyżej, co niżej, czy ideologia narodowa czy religijna jest bezzasadne, ponieważ i jedno i drugie jest powierzchowne. Można się najwyżej zastanowić nad zakresem tej powierzchowności. Ja w ogóle nie potrafię zrozumieć ruchów narodowościowych w dzisiejszej Polsce, bo o ile w okresie międzywojennym była sprzyjająca ku temu atmosfera w Europie i realia, chociażby granice, duże mniejszości narodowe, to dzisiaj jest to dla mnie ewenement. Jak, przy tym wszystkim, co mówi się, co myśli się o tym kraju można być dumnym ze zbiorowości składającej się z takich, a nie innych jednostek. A jaki sens ma odwoływanie się do historii, tworzenie przeświadczenia, że była ona taka niesamowita i niezwykła, skoro jest wokół kilka historii bardziej chwalebnych, a nasza to raczej było pasmo klęsk i upokorzeń.

Bodzio: Ja jestem dumny. Jak najbardziej. Jestem dumny z bycia Polakiem. Ale moje rozumienie polskości i mój wyraz troski o nią nie ma nic wspólnego z ideologią i działaniami domniemanych ruchów. Patriotyzm, to dla mnie miłość do ojczyzny w jej najlepszym, możliwym kształcie, jaki w sobie noszę. Patriotyzm jest wartością i tworzą go inne wartości. Te czerpane z historii i teraźniejszości, czerpane z najlepszych, najwrażliwszych, najmądrzejszych synów i córek tej ziemi, z ich ducha, z ich umysłu. Jak czytam Tischnera, Znak, Więź, Tygodnik Powszechny, poezję ks. Twardowskiego, Miłosza, jak oglądam dobry film, spotykam mądrego człowieka, to jestem dumny i ta duma rozlewa się na mnie, na cały mój świat, na tych, którym czegoś brakuje, którzy są nie tacy, jak być powinni, rozlewa się na polskość i tę polskość buduje. Czuję po prostu wspólnotę z każdym człowiekiem, który należy do tej ziemi, do tego języka, tej kultury, tradycji, historii. Każdy z nas, który pracuje nad sobą wnosi również coś do polskości.

Rafał: Ty naprawdę uważasz, że pracując nad sobą można coś wnieść do polskości?

Bodzio: Uważam, że tak.

Mirek: Ja też.

Rafał: I te odwołania do historii rzeczywiście mają dla was sens i znaczenie, mimo, że była ona taka a nie inna?

Mirek: Nie jestem dumny z tych Polaków, którzy np. kolaborowali z Niemcami w czasie II wojny światowej, ale jestem dumny z historii, bo byli w niej Polacy, którzy się przeciwstawili, poświęcili swoje życie za wolność.

Rafał: To gdzie jest ta polskość?

Mirek i Bodzio: Polskość jest w tym, co jest dobre, co potrafi i chce być dobre.

Rafał: Wy się słyszycie? Posłuchajcie sobie Nowaka.

Mirek: Mówi to samo, wiem. Tylko, że ja nie mówię przy tym, że inni są gorsi, nie wykluczam ich przez to, że są Niemcami, czy Żydami. Każdy ma swoją dumę narodową, swoje chlubne i niechlubne karty. Bez tak pojmowanego patriotyzmu członek jednego narodu nie ma się szans porozumieć z członkiem innego narodu. Pozostaną wrogami, nawet, gdy chwilowo połączy ich jakiś interes, np. dokopanie trzeciej narodowości.

Bodzio: Jestem pewien, że o wiele łatwiej dogadałbym się z Niemcem, który jest niemieckim patriotą, w znaczeniu, jaki podaliśmy, niż z tym Niemcem, dla którego niemieckość nie ma znaczenia, tak jak i tym oczywiście, który czuje pokrewieństwo z NSDAP.

Rafał: Większa część niemieckiej elity ma taki problem ze swoją historią, że nawet jak się przedstawiają mówią, że są z Niemiec, a nie, że są Niemcami

Mirek: To jest głęboki, moim zdaniem, przejaw patriotyzmu. To jest poczucie, że sprawy mojego narodu, także jego winy, nawet te z przed lat, mnie dotyczą i dotykają.

Bodzio: Podobnie jest np. z byciem katolikiem. Jak ja się tak przedstawiam, to czuję na sobie ciężar całej złej strony historii mojego Kościoła. Co nie odbiera mi, w żaden sposób, poczucia dumy z przynależności do tegoż Kościoła. Wszelki patriotyzm musi się zmierzyć z bólem ułomności tej wspólnoty, ku której jest skierowany. Inaczej jest abstrakcyjny, wydumany albo zaślepiony, ideologiczny, czy rasistowski po prostu.

Tyle tego rozmawiania tym razem. Jeśli się uda, w następnym numerze zamieścimy dalszy ciąg, być może już w poszerzonym składzie osobowym i z jaśniejszą wizją tego, co chcemy osiągnąć. Z każdego opisu zjawiska trzeba w końcu wyciągnąć wnioski i zapytać się bez taryfy ulgowej, co można zrobić, ze sobą, z innymi, ze społeczeństwem i wspólnotami, w których trwamy. Nie ma prostych rozwiązań, nie ma łatwych recept. To jest pewne. Jeżeli ktoś mówi, że są, najzwyczajniej w świecie kłamie. Wszystkie wypowiedzi, które przeczytaliście są wypowiedziami osobistymi, subiektywnymi, ale zgodnymi z własnym rozeznaniem, z dobrą wolą, a przede wszystkim ze wspomnianym na wstępie obowiązkiem mówienia. Zapraszamy gorąco do dyskusji. Jako redakcja możemy zagwarantować każdemu szacunek, możliwość szczerej wypowiedzi oraz wielką uwagę, jaką przywiązujemy do każdego słowa i każdej opinii.

Redakcja BT

wybory 2002

(tamże, s. 32-33)

Za chwilę w Polsce nastaną następne wybory. Tym razem te samorządowe. Te jakby mniej ważne, ale czy na pewno? Otóż wydaje mi się, że niestety tak właśnie jest, albo przynajmniej tak są traktowane przez partie polityczne, ale chyba i przez nas - wyborców. Po 13 latach od przewrotu, przełomu lub może dzisiaj należałoby mówić ,,lekkim zakręcie dziejowym" (korekcie) wracamy dość szybko do stanu z poprzedniej epoki w wielu dziedzinach życia -między innymi w dziedzinie samorządności. Nie udało nam się jeszcze niczego zbudować, a władza w Warszawie już bardzo się postarała i nadal się stara by samorządność w Polsce nigdy nie zaistniała na dobre. Co rusz podejmuje się decyzje dokonujące recentralizacji państwa, kolejne elementy decyzyjne znowu wracają pod skrzydła ministerstw oraz agencji, które rosną jak grzyby po deszczu. Agencja z siedzibą w Warszawie przecież wie lepiej, widzi więcej niż lokalne gremia. W wyborach samorządowych występują prawie wyłącznie partie i różnego rodzaju organizacje ogólnopolskie. Prawie całkowicie brakuje inicjatyw oddolnych, lokalnych, miejscowych. Kampania wyborcza prowadzona jest przez prezesów, przewodniczących, prezydentów i sekretarzy. A ja nie znam prawie nikogo z mojego regionu. Mógłbym spokojnie wybierać samorządowców w Warszawie, a nawet Gdańsku, ale u mnie w mieście? Okazuje się, że wybory samorządowe zmierzają bardzo szybko do prawyborów parlamentarnych, a tym samym zmierzają do unicestwienia czegoś, co właściwie na dobre jeszcze nie zaistniało - samorządności. Być może się mylę, mam nadzieję, że się mylę. Ale na razie wszystko na to wskazuje. Wszystko wskazuje na to, że będą to moje kolejne wybory, w których spełnię swój obywatelski obowiązek i wybiorę najmniejsze zło! Czy na tym ma polegać już moje życie aż do złożenia mojego ciała w grobie? Telewizja oferuje mi chłam, z którego od czasu do czasu udaje mi się wyłowić coś, co jeszcze jest w miarę świeże i nie spowoduje mojego natychmiastowego zejścia z tego świata. Radio w swojej nieokiełznanej ,,rozmaitości" daje mi do wyboru głupotę, głupią muzykę lub głupotę z podkładem głupiej muzyki żebym się nie nudził i nie przełączył radia na inną stację, bo słuchalność spadnie. Z tych głupot wyławiam czasami perełki, które tym trudniej jest dosłyszeć, że zagłuszają je reklamy. Radio, telewizja dla mas! To szczytne hasło towarzyszy dzisiaj naszym mediom. Ja, szary wyborca, wybieram przyszłość! Idę do kiosku, a tam kolorowy zawrót głowy. Z jednej strony kolorowy Urban, z drugiej czarno - biały Rydzyk, a po środku różowa Gazeta Wyborcza. Wokół wspaniałe biusty, lśniące karoserie i idealne kształty potworów dla dzieci. I nagle jest. Tam w rogu. Leży jeden egzemplarz niskonakładowego pisma tylko dla samobójców. W tym piśmie są litery! Prawdziwe, drukowane. Te litery tworzą słowa, a słowa zdania, zdanie zaś składają się w logiczną całość. I to wcale nie jest romans... Ale to tylko taki okaz, prawie jak eksponat muzealny, którego nie można dotykać. W kinie mamy duży wybór. Multiplexy. Wspaniały wynalazek. Klima, popcorn i cola. Git, fajnie jest. Każdy tu znajdzie swojego Pazurę - zajebistego debeściaka współczesnej Polski. I uginam się pod ciężarem popcornu przygniatającego moje serce. A pomyśleć, że wszystkiemu winny jest Balcerowicz, Żydzi, no i oczywiście niejaki Wałęsa - chyba także Żyd. Kiedy miałem 18 lat, czy coś koło tego, poszedłem pierwszy raz na wybory. A było to jeszcze w PRL-u. Przepis był prosty: weź kartę do głosowania, zegnij w pół i wrzuć do urny. Prosty przepis na bycie obywatelem, czyli Kimś. Poszedłem. Wziąłem. Złożyłem. Wrzuciłem. Dostałem goździki. Było ekstra. Byłem dumny, że dokonałem aktu. Dlaczego poszedłem? A co miałem robić? Ja szary obywatel.

W 89 roku nasłuchiwałem, czekałem, miałem nadzieję. Cieszyłem się jak dziecko. Wtedy już więcej wiedziałem, wtedy już czułem mniej więcej, o co toczy się gra. Wcześniej byłem jednym z tych, którzy dali się nabierać, którzy wierzyli władzy ludowej, albo przynajmniej nie widzieli innych perspektyw, nie mieli innych punktów zaczepienia. Cały czas równocześnie miałem pełną świadomość istnienia dwóch obozów: My i Oni. My to Naród, Oni to Partia, ale istnieli też Michnik, Kuroń, Modzelewski i im podobni, jak dzisiaj wiadomo prawie sami Żydzi. Rozmowy przy okrągłym stole były dla mnie wspaniałym wydarzeniem, dowodem na to, że zło można dobrem zwyciężać. Byłem pełen radości i obaw, nadziei i strachu. Czy Polacy się dogadają? Miałem wtedy na myśli wszystkich Polaków, a nie tylko wybranych, takich, czy innych odcieni. Udało się! Osiągnięto kompromis - dziś oceniany jako zgniły - innego wtedy nie sprzedawali. Za naszą granicą przyjaźni były wszak jeszcze nie do końca przekonane wojska naszych przyjaciół. Wtedy, niesiony euforią moralnego zwycięstwa, myślałem, że My Polacy jesteśmy w stanie razem stworzyć nową Polskę, która będzie lepszym domem nas wszystkich. Nie anty - komunistów, których nagle się strasznie namnożyło, nie prawdziwych Polaków - katolików, nie liberałów, nie kogoś tam jeszcze, ale NAS. Że nie będzie już My i Oni, a naszą wspólną sprawą będzie Polska, jej przyszłość. Miałem także ogromną nadzieję, że w tym wszystkim będzie się odnajdywał Kościół polski, który za komuny był gorącym orędownikiem wolności i prawdziwej niepodległości.

I co? Niestety, prawie wszystkie moje nadzieje bardzo szybko topniały jak kwietniowy śnieg. Okazało się bardzo szybko, że teraz nie tylko mamy Onych, ale że doszli MyOni i OniMy. Że wśród nas, wśród ludzi, którzy aktywnie walczyli o niepodległość są wrogowie Polski. Zaczęto szukać wrogów, gdzie tylko się dało. Na tapecie ciągle widnieje hasło: kto nie z nami, ten przeciwko nam, zamiast: kto nie przeciwko nam, ten z nami. Prawda, że brzmią bardzo podobnie, że można się pogubić, ale jednak znaczenie mają ciut inne. Z drugiej strony usilnie tropiono Oszołomów, którzy byli przeciwko nowoczesności, którzy blokowali nieuniknione rewolucje w dziedzinie moralności, etyki. Wojny na górze, wzmacnianie lewych nóg, podawanie sobie prawych i rosnąca z każdym dniem arogancja post - komunistów, którym dzisiaj wyrosły bujne piórka wyhodowane na żyznej glebie Polaków - Katolików. Pan Premier Miller, Minister Siwiec brylują w pochodzie cyników PRL-u. Wyśmiewają każdego spoza swojego układu, gloryfikują osiągnięcia PRL-u. Dla nich przejście od PRL do III Rzeczypospolitej to była delikatna korekta kursu, którą PZPR utrzymuje od wojny. Najgorsze jednak jest to, że wyśmiewani całkowicie na wyśmiewanie zasługują. A My ciągle szukają wśród siebie Onych, którzy są gorsi od tamtych Onych, bo to przecież zaplute karły reakcji. Wyszukujemy nazwiska, życiorysy, powiązania, aby dowalić, aby dokonać kolejnego ,,łączącego podziału". I tak od wyborów do wyborów, od podziału do podziału. Nie biorąc odpowiedzialności za nic, bo i tak za wszystko odpowiadają Oni, prą do przodu zastępy prawicowych, lewicowych nieudaczników, którzy tworzą ,,próżniaczą klasę polityczną", jak mawia profesor Nowak.

Kościół na początku wpisał się w tę walkę każdego z każdym jakby był rasowym graczem na scenie politycznej. Przecierałem oczy ze zdumienia. Znak sprzeciwu, obrońca wartości ima się metod prosto z ulicy? Opamiętał się nawet dość szybko - przyszło otrzeźwienie. Niestety okazało się, że było już za późno. I tak zmarnowana została ogromna, niepowtarzalna szansa na stworzenie nowej Polski, nowej jakości po okresie komunizmu i hodowania nowej rasy ludzkiej - homo sovieticusa. Okazało się, że nowa rasa opanowała nas prawie doszczętnie.

Coraz mniej we mnie nadziei, coraz więcej zwątpienia, że uda nam się w Polsce żyć razem. Zataczamy ogromne koło historii - dochodzimy do systemu, w którym będą tylko My i Oni - a to już przerabialiśmy. Z tym, że tych Onych będzie mnóstwo różnych odmian, tych My także. Każdy będzie miał swoje Ja, i każdy będzie miał swoich Onych, których trzeba zwalczać wszelkimi możliwymi sposobami. Mówiąc językiem profesora Nowaka: każdy będzie miał swojego Żyda, na którego będzie mógł zwalić wszelkie swoje niepowodzenia, utrapienia, bolączki. Coraz mniej nadziei, ale, z drugiej strony, czy oprócz nadziei coś jeszcze pozostało? Niektórzy uważają, że uratuje nas Unia Europejska. Że przygasi skrajności, utemperuje, ucywilizuje. Czy to jest możliwe? Nie wydaje mi się. Jednak z drugiej strony obserwuję, że Unia to jedyna sprawa, która jest w stanie jeszcze jakoś poruszyć Polaków. Poruszyć na dwa sposoby: aktywny - do działania na rzecz nie przystąpienia do Unii oraz pasywny - polegający na nic nie robieniu i czekaniu aż wstąpimy i wtedy będzie wspaniale. Marazm, który w związku z tymi dwoma stanami, występuje w Polsce przeraża mnie okrutnie. A jest tyle do zrobienia. Razem, nie osobno. Gdyby energię używaną do tropienia Żydów i klerykałów skierować ku wspólnej sprawie, ileż byłoby pożytku. Niestety, to takie nie populistyczne. Lepiej dokopać wszystkiemu wokół - to takie medialne...

Przyznam się bez bicia, że trudno znaleźć mi jakieś racjonalne uzasadnienie dla nadziei dla Polski. Jest mi z tym bardzo smutno, jest mi coraz smutniej. Z każdym dniem uciekają kolejne szansę i wcale nie chodzi mi o pieniądze z Unii, których tyle marnujemy. Mam na myśli szanse dla nas jako kraju, jako pewnej wspólnoty ludzkiej, która złączona została wspólnymi losami, wspólnymi przodkami, wspólnym językiem, ziemią, wspólnym etosem. Czyżby to wszystko dzisiaj nie istniało, czyżby homo sovieticus o tym wszystkim zapomniał, został z tego odarty? Jeżeli tak, jeżeli tak się stało, to co mamy czynić? Popełnić zbiorowe samobójstwo, uciec, gdzie pieprz rośnie? A może spróbować wszystko od początku. Chciałem napisać od zera, ale mam wrażenie, że jesteśmy daleko na minusie! Jednak i tak nie ma innego wyjścia. Tylko skąd przyjdzie otrzeźwienie, czy my zauważymy otrzeźwienie? Na razie mamy przed sobą wybory i to nie tylko te polityczne. Wybory czekają na nas każdego dnia, za każdym rogiem. Wybierajmy dobrze, wybierajmy lepiej, bo inaczej zginiemy.

ps1. Pamiętajcie drodzy wyborcy, że w dzisiejszych czasach karta wyborcza wrzucona do urny bez żadnych krzyżyków jest nieważna. Nie można już, tak jak za dobrych czasów PRL-u, nie zbrukać się nie kreśleniem po kartce. A więc długopisy w ręce i głosujmy dla dobra wspólnego. Głosujmy na ludzi, którzy widzą świat dalej niż do swojej kieszeni, ewentualnie kasy swojej partii, bądź organizacji. Którzy to są? Nie wiem! Mam nadzieję, że to tylko na razie, że będę miał szansę się dowiedzieć. Wiem jedno. Nie dajcie się zwieść łatwym obietnicom. Uważajcie na cwaniaków, którzy uaktywniają się tylko w czasie wyborów, a potem nic nie robią. Jeżeli takich znacie mówcie o nich znajomym. To mają być wasi przedstawiciele, którzy będą dbali o nasze dobro wspólne.

ps2. Drodzy kandydujący pamiętajcie, że polityka to sztuka czynienia dobra wspólnego. Przy czym dobro wspólne nie dotyczy waszej partii, czy organizacji, waszej rodziny, bloku, czy nawet dzielnicy. Dobro wspólne to na przykład miasto Ruda Śląska, a wy jesteście kandydatami na to żeby nam, waszym wyborcom służyć, najlepiej jak potraficie.

mirek

apelujemy!

(,,Bez Tytułu", nr 73, 27 października 2002)
Apelujemy!

Jako redakcja ,,Bez Tytułu" oraz środowisko kilkudziesięciu bliskich nam ideowo osób, członków wireckiej społeczności i wireckiego Kościoła, a także tych, którzy mimo, że nie identyfikują się z naszą wspólnotą wiary, są nam bliscy duchowo i intelektualnie, apelujemy do wszystkich osób, grup, organizacji, stowarzyszeń, związanych z nurtami narodowo - katolickimi, o podjęcie dialogu, o rozwagę, o godne i ludzkie traktowanie w myślach, słowie i czynie tych wszystkich, którzy inaczej myślą, czują, inaczej widzą i oceniają rzeczywistość, będąc jednocześnie pełnoprawnymi współgospodarzami i współtwórcami naszego wspólnego domu, naszego Kościoła, naszego społeczeństwa, naszej Polski.

Protestujemy przeciwko wywyższaniu i wyświęcaniu postawy zamkniętej, niedialogicznej, postawy posiadania prawdy jako wzorca katolicyzmu, Kościoła. Niedopuszczalne jest, aby takie stanowisko, płynące niewątpliwie z ludzkich słabości i ograniczeń, stawało komukolwiek na drodze do Jezusowej Ewangelii - Dobrej Nowiny.

Protestujemy przeciwko zawłaszczeniu przez ideologię narodowo - katolicką bliskich nam i najbliższych treści i wartości, takich jak: chrześcijaństwo, polskość, Kościół, naród, jak wreszcie prawda, której odczytywanie, odkrywanie, poznawanie jest prawem i obowiązkiem każdego z nas. Nie podzielamy ideologii narodowo - katolickiej, ale nie jest to i nie może być jakakolwiek przyczyna wydziedziczania nas z dobra wspólnego i powszechnego.

Protestujemy przeciwko wykorzystywaniu przez przywódców i ideologów ruchów narodowo - katolickich ludzkiej biedy, ludzkiego nieszczęścia, wszelkiego niedostatku i niezadowolenia do realizacji celów, które są niedobre, a często wręcz złe. Niedopuszczalne jest żerowanie na ludzkiej słabości, niewiedzy, zagubieniu, wcielanie wszelakich wydziedziczonych do armii ślepo siejących spustoszenie i nienawiść w myśl totalitarnych popędów i fobii nawiedzonych liderów. Wyrażamy głęboką solidarność ze wszystkimi pokrzywdzonymi i cierpiącymi na naszej polskiej ziemi, w naszym społeczeństwie, Kościele. Jesteśmy gotowi towarzyszyć i pomagać każdemu, który potrzebuje tej pomocy, lecz wzbrania się przed uzyskaniem jej kosztem innych, na wszelki zły sposób.

Apelujemy do naszego lokalnego Kościoła, szczególnie w osobie ks. Proboszcza, księży wikarych, grup i wspólnot świeckich działających przy parafii, o podjęcie działań zmierzających w stronę jedności i współodpowiedzialności za to, co zostało nam tu i teraz powierzone. Pora zasiąść do stołu, pora rozmawiać, pora zacząć słuchać siebie nawzajem. Kościół, to przedziwna rzeczywistość, gdzie istnieć, żyć i tworzyć może wszelka inność i wszelka różnorodność. Łączy nas Jezus, Jego Ewangelia, wspólne umiłowanie prawdy i wspólna nadzieja zbawienia. Św. Paweł pyta: cóż może nas odłączyć od miłości Boga? Zadajmy sobie to pytanie. Spróbujmy na nie odpowiedzieć. Zróbmy rachunek sumienia. Daremna jest próba szukania jakichkolwiek usprawiedliwień. Apelujemy o dialog i spotkanie.

Deklarujemy, że główną regułą naszego myślenia, mówienia i działania jest zasada ,,zło dobrem zwyciężaj". Nie ma dla nas od niej ani odpoczynku, ani wyjątku. Każdy, nawet gdyby miał rację, kiedy przestaje tworzyć dobro, kiedy przestaje być dobry, traci tę rację. Nie szukamy więc, ani nie potrzebujemy wroga. Chcemy natomiast wieść spór z każdym, kto jest gotów swoje racje przedstawić, kto jest gotów z otwartością i w prawdzie otworzyć się na rację innych. Chcemy też przeciwstawiać się złu, gdziekolwiek ono się objawia, gdziekolwiek krzywdzi ono drugiego człowieka, chcemy mu przeciwstawiać się dobrem, takim dobrem, na jakie nas tylko stać, na jakie potrafimy się zdobyć tu i teraz. Nawet gdyby miało to być tylko słowo, myśl, modlitwa, bezbronność - będzie to i musi być dobro.

Za wszystkich ,,fizycznych" i duchowych akcjonariuszy apelu

Bogusław Meiksner i Mirosław Chmiel